-No tak, to właśnie cała Ida -uśmiechnął się prezes. Siatkarze tylko spojrzeli na mnie z wyrzutem, krztusząc się kurzem. Biedni.
-Ido, otrzymujesz jakże zaszczytne zadanie oprowadzenia siatkarzy bełchatowskiego klubu po naszej stajni -ukłonił się lekko i poszedł w swoją stronę razem z trenerem, a mnie zostawił rozwydrzoną bandę wyrośniętych bachorów. Niemiłosiernie wkurwiona wywróciłam oczami, po czym zeskoczyłam z siodła i wypuściłam Efi na łąkę. Stanęłam przed siatkarzami z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i każdego z nich zmierzyłam wzrokiem. Każdy z nich zasłaniał nos dłonią i marudził, jak bardzo tu śmierdzi lub z obrzydzeniem spoglądał na konie. Aż czułam, jak gotuję się w środku.
-Wkurwiacie mnie -wypaliłam w końcu, nie mogąc znieść ich zachowania.- Tak samo jak wy, nie jestem zadowolona, że tu zawitaliście. Oprowadzę was szybko po terenie, pokażę to i tamto, może któryś wspaniały siatkarzyna spróbuje swoich sił w jeździe konnej, a później się pożegnamy i już więcej nie spotkamy. Jasne? -pokiwali twierdząco głowami, a ja zadowolona ruszyłam w kierunku stajni. Kiedy weszliśmy do środka dopiero zaczął się lament! Że tu cuchnie, że nieładnie, że nieprzyjemnie, że chcą do domu, że wolą smród potu, że im się nie podoba. I wtedy wpadłam na genialny pomysł. Zostawiłam ich na chwilę samych, po czym ruszyłam do magazynku. Z pomocą Leny i Klary wprowadziłam do stajni kilka taczek i par wideł. Spojrzeli na mnie przerażeni, a na moje usta wypłynął cwaniacki uśmieszek.
-Podobno pakujecie na siłowni po kilka godzin dziennie, uderzacie w piłkę z prędkością 120 km/h, a my, biedne kobietki pracujące w stadninie o wątłych ciałach, nie mamy siły na podnoszenie takich ciężarów, jak końskie odchody, więc może wykażecie się swoją siłą w praktyce? -przygryzłam dolną wargę, aby powstrzymać się przed wybuchem śmiechu, na widok przerażonych min panów. A niby tacy odważni.
-Dobra, widzę, że pizdy jesteście i będziemy musiały poradzić sobie same -mruknęłam, zbierając sprzęt. Sama nie wiem skąd nagle zebrało się we mnie tyle odwagi. Nigdy wcześniej nie byłam aż tak wylewną osobą. A przecież nic nie działa tak motywująco, jak urażona duma. Pierwszy do pomocy zerwał się uroczy Serb z parapetówki, który niemal wyrwał mi narzędzie pracy i zaczął pośpieszać swoich kolegów. Zaraz zanim wyrwał Kurek, który niemal w powietrzu przebierał zgrabnymi nóżkami, byleby wyprzedzić atakującego. Poczułam, jak robię się czerwona na twarzy od powstrzymywania śmiechu.
Faceci są naprawdę prostymi stworzeniami. Wystarczy trochę podrażnić ich męskie ego, a od razu zaczną tańczyć, jak im zagrasz. Nagle wszystkie taczki i widły zniknęły w pustych boksach koni i nawet narzekanie na smród ustało. Byłam z siebie tak cholernie dumna, że musiałam wyjść z gmachu stajni i wykonać kilka wyskoków szczęścia. Słysząc rżenie Efi, udałam się na łąkę i poczęstowałam ją jabłkiem.
-Widzisz mała? Przez to wszystko nawet kac mi minął -zaśmiałam się i pogłaskałam ją po grzywie, po czym wróciłam do stajni. Ukradkiem spojrzałam na pracę chłopaków i zachichotałam, słysząc jaka ze mnie suka. Wyszłam do magazynu, z którego tym razem przyniosłam zgrzewkę zimnego piwa. Nie pytajcie, dlaczego akurat tam było. Po prostu czasami trzeba sobie umilić życie po ciężkim ujeżdżaniu. Nie minęła godzina, a boksy wręcz lśniły.
-Dobra panowie, żeby nie było, że nie podziękowałam, zapraszam was teraz do sadu -siatkarze z wielką ulgą odłożyli narzędzia pracy i podążali za mną. Pot lał się z nich strumieniami i szczerze im współczułam, że trafili akurat na mnie. Po wydawanych dźwiękach zrozumiałam, że sportowcom spodobała się ustawiona pod jabłonią niespodzianka.
-Nienawidzę cię zła kobieto -mruknął siatkarzyna z czwórką na bluzie.
-Plina, nie wypada mówić tak do kobiet -skarcił go Kurek.
-No nie mów, że ty ją polubiłeś.
-Ja się tylko utwierdziłem w przekonaniu, że ona jest niemożliwa -puścił mi perskie oczko, a niejaki Plina patrzył na nas zdezorientowany.
-Oboje jesteście popieprzeni -skwitował i oparł się o pień drzewa. Zaśmiałam się tylko, biorąc kolejny łyk trunku i wystawiłam głowę do słońca, zamykając oczy. Po chwili poczułam, jak ktoś wsadza mi palce między żebra. Aż podskoczyłam ze strachu.
-Nie bój się -zaśmiał się Alek, a mnie aż zmiękły kolana pod wpływem jego uśmiechu.- Przyszedłem spytać czy za poderwanie kolegów do pracy należy mi się jakaś nagroda.
-Właśnie trzymasz ją w dłoni -mrugnęłam okiem, próbując przerwać ledwo rozpoczętą rozmowę.
-Oj, nie bądź taka. Co powiesz na wspólny obiad?
-On chcę nagrodę? To ja też chcę! -obok nas w mgnieniu oka pojawił się Bartek. Wywróciłam oczyma, przeklinając w duchu, że znowu pojawia się w takim momencie.
-Tobie się nie należy, ale Alkowi owszem -odparłam po chwili ciszy, uśmiechając się w kierunku atakującego.
-Super! Jutro o szesnastej?
-Pasuje -potwierdziłam, podając Serbowi numer telefonu i lekceważąc przyjmującego. Kątem oka zobaczyłam jego wkurwienie i po raz kolejny miałam ochotę parsknąć śmiechem, widząc, jak robi się czerwony. Jego złość sięgnęła apogeum, kiedy Alek na pożegnanie złożył pocałunek na moim policzku. Obrażony wsiadł bez słowa do autobusu. Jak dziecko.
~*~
Lecimy z tym naburmuszonym Kurkiem!
Oni są równie popieprzeni, jak ja po żubrówce XD
#1 smak-kłamstw
# teoretycznie ostatni w moim wykonaniu: niezdecydowani