poniedziałek, 18 listopada 2013

Pięć.

Uśmiecha się do mnie tak bezczelnie, jak zawsze. A mnie kurwica bierze, wiedząc, że czeka mnie kolejny dzień spędzony w jego towarzystwie. Wokół rozległ się pisk dziewczyn, którym na widok Kurka i Wlazłego robiło się mokro, aż spłoszyły wszystkie konie. Już na samym wstępie miałam ich dosyć, a przecież to dopiero początek. Prezes przywołał mnie ruchem ręki. Niechętnie ruszyłam w kierunku dwumetrowców, ale żeby było bardziej spektakularnie, ruszyłam galopem i zatrzymałam się tuż przed ich nosami, powodując wielką zasłonę kurzu, przez hamowanie.
-No tak, to właśnie cała Ida -uśmiechnął się prezes. Siatkarze tylko spojrzeli na mnie z wyrzutem, krztusząc się kurzem. Biedni.
-Ido, otrzymujesz jakże zaszczytne zadanie oprowadzenia siatkarzy bełchatowskiego klubu po naszej stajni -ukłonił się lekko i poszedł w swoją stronę razem z trenerem, a mnie zostawił rozwydrzoną bandę wyrośniętych bachorów. Niemiłosiernie wkurwiona wywróciłam oczami, po czym zeskoczyłam z siodła i wypuściłam Efi na łąkę. Stanęłam przed siatkarzami z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i każdego z nich zmierzyłam wzrokiem. Każdy z nich zasłaniał nos dłonią i marudził, jak bardzo tu śmierdzi lub z obrzydzeniem spoglądał na konie. Aż czułam, jak gotuję się w środku.
-Wkurwiacie mnie -wypaliłam w końcu, nie mogąc znieść ich zachowania.- Tak samo jak wy, nie jestem zadowolona, że tu zawitaliście. Oprowadzę was szybko po terenie, pokażę to i tamto, może któryś wspaniały siatkarzyna spróbuje swoich sił w jeździe konnej, a później się pożegnamy i już więcej nie spotkamy. Jasne? -pokiwali twierdząco głowami, a ja zadowolona ruszyłam w kierunku stajni. Kiedy weszliśmy do środka dopiero zaczął się lament! Że tu cuchnie, że nieładnie, że nieprzyjemnie, że chcą do domu, że wolą smród potu, że im się nie podoba. I wtedy wpadłam na genialny pomysł. Zostawiłam ich na chwilę samych, po czym ruszyłam do magazynku. Z pomocą Leny i Klary wprowadziłam do stajni kilka taczek i par wideł. Spojrzeli na mnie przerażeni, a na moje usta wypłynął cwaniacki uśmieszek.
-Podobno pakujecie na siłowni po kilka godzin dziennie, uderzacie w piłkę z prędkością 120 km/h, a my, biedne kobietki pracujące w stadninie o wątłych ciałach, nie mamy siły na podnoszenie takich ciężarów, jak końskie odchody, więc może wykażecie się swoją siłą w praktyce? -przygryzłam dolną wargę, aby powstrzymać się przed wybuchem śmiechu, na widok przerażonych min panów. A niby tacy odważni.
-Dobra, widzę, że pizdy jesteście i będziemy musiały poradzić sobie same -mruknęłam, zbierając sprzęt. Sama nie wiem skąd nagle zebrało się we mnie tyle odwagi. Nigdy wcześniej nie byłam aż tak wylewną osobą. A przecież nic nie działa tak motywująco, jak urażona duma. Pierwszy do pomocy zerwał się uroczy Serb z parapetówki, który niemal wyrwał mi narzędzie pracy i zaczął pośpieszać swoich kolegów. Zaraz zanim wyrwał Kurek, który niemal w powietrzu przebierał zgrabnymi nóżkami, byleby wyprzedzić atakującego. Poczułam, jak robię się czerwona na twarzy od powstrzymywania śmiechu.
Faceci są naprawdę prostymi stworzeniami. Wystarczy trochę podrażnić ich męskie ego, a od razu zaczną tańczyć, jak im zagrasz. Nagle wszystkie taczki i widły zniknęły w pustych boksach koni i nawet narzekanie na smród ustało. Byłam z siebie tak cholernie dumna, że musiałam wyjść z gmachu stajni i wykonać kilka wyskoków szczęścia. Słysząc rżenie Efi, udałam się na łąkę i poczęstowałam ją jabłkiem.
-Widzisz mała? Przez to wszystko nawet kac mi minął -zaśmiałam się i pogłaskałam ją po grzywie, po czym wróciłam do stajni. Ukradkiem spojrzałam na pracę chłopaków i zachichotałam, słysząc jaka ze mnie suka. Wyszłam do magazynu, z którego tym razem przyniosłam zgrzewkę zimnego piwa. Nie pytajcie, dlaczego akurat tam było. Po prostu czasami trzeba sobie umilić życie po ciężkim ujeżdżaniu. Nie minęła godzina, a boksy wręcz lśniły.
-Dobra panowie, żeby nie było, że nie podziękowałam, zapraszam was teraz do sadu -siatkarze z wielką ulgą odłożyli narzędzia pracy i podążali za mną. Pot lał się z nich strumieniami i szczerze im współczułam, że trafili akurat na mnie. Po wydawanych dźwiękach zrozumiałam, że sportowcom spodobała się ustawiona pod jabłonią niespodzianka.
-Nienawidzę cię zła kobieto -mruknął siatkarzyna z czwórką na bluzie.
-Plina, nie wypada mówić tak do kobiet -skarcił go Kurek.
-No nie mów, że ty ją polubiłeś.
-Ja się tylko utwierdziłem w przekonaniu, że ona jest niemożliwa -puścił mi perskie oczko, a niejaki Plina patrzył na nas zdezorientowany.
-Oboje jesteście popieprzeni -skwitował i oparł się o pień drzewa. Zaśmiałam się tylko, biorąc kolejny łyk trunku i wystawiłam głowę do słońca, zamykając oczy. Po chwili poczułam, jak ktoś wsadza mi palce między żebra. Aż podskoczyłam ze strachu.
-Nie bój się -zaśmiał się Alek, a mnie aż zmiękły kolana pod wpływem jego uśmiechu.- Przyszedłem spytać czy za poderwanie kolegów do pracy należy mi się jakaś nagroda.
-Właśnie trzymasz ją w dłoni -mrugnęłam okiem, próbując przerwać ledwo rozpoczętą rozmowę.
-Oj, nie bądź taka. Co powiesz na wspólny obiad?
-On chcę nagrodę? To ja też chcę! -obok nas w mgnieniu oka pojawił się Bartek. Wywróciłam oczyma, przeklinając w duchu, że znowu pojawia się w takim momencie.
-Tobie się nie należy, ale Alkowi owszem -odparłam po chwili ciszy, uśmiechając się w kierunku atakującego.
-Super! Jutro o szesnastej?
-Pasuje -potwierdziłam, podając Serbowi numer telefonu i lekceważąc przyjmującego. Kątem oka zobaczyłam jego wkurwienie i po raz kolejny miałam ochotę parsknąć śmiechem, widząc, jak robi się czerwony. Jego złość sięgnęła apogeum, kiedy Alek na pożegnanie złożył pocałunek na moim policzku. Obrażony wsiadł bez słowa do autobusu. Jak dziecko.
~*~
Lecimy z tym naburmuszonym Kurkiem!
Oni są równie popieprzeni, jak ja po żubrówce XD
# teoretycznie ostatni w moim wykonaniu: niezdecydowani


piątek, 8 listopada 2013

Cztery.

Otworzyłam leniwie prawe oko. Zniechęcona drażniącymi promieniami słońca ponownie je zamknęłam, przekręcając się na drugi bok. Nagle w sypialni rozległ się cichy jęk. Wystraszona wytrzeszczyłam zaspane oczy, a przez zbyt gwałtowne ruchy, z wielkim hukiem, wylądowałam na podłodze. Serce waliło mi jak oszalałe, a po chwili usłyszałam niewyraźnie wypowiedziane moje imię. Zwisająca z łóżka twarz mężczyzny z dwudniowym zarostem, wpatrywała się we mnie kurewsko przechalnymi oczami.
-Piegusku, co ty wyprawiasz? -zaśmiał się głośno, a przez moją głowę przemknęła myśl, że nie ważne kim jest, ale ma piękny uśmiech. Spojrzałam na niego tępo marszcząc brwi, a po chwili wróciły do mnie wspomnienia z poprzedniego wieczora. A przynajmniej ich część. Doskonale pamiętałam, jak wtargnął do mojego mieszkania bez żadnego przepraszam, rozsiadł się na kanapie, a Fokus od progu obdarzył go sympatią. Pamiętałam, jak wzrokiem zdzierał ze mnie mokry ręcznik, otworzył wino i zaczął rozmowę. Przypomniało mi się, że ma na imię Bartek i podobno jest światową gwiazdą siatkówki. Pamiętałam, że wino skończyło się o wiele za szybko, a Bartek siłą zaciągnął mnie na darmową popijawę u kumpla. Pamiętałam jeszcze uroczego Aleksa z burzą loków na głowie i... to by było na tyle.
Odkleiłam dłoń od czoła i załapałam, że on ciągle się na mnie gapi, kompletnie zbity z tropu. Speszona, niezdarnie podniosłam się z podłogi i posłałam mu nieśmiały uśmiech.
-Skoczę się odświeżyć -z nerwów zaczęłam się jąkać, co niesamowicie rozśmieszyło mojego gościa. Zgarnęłam kilka czystych ubrań i zamknęłam się w łazience, po czym od razu oparłam się o drzwi, plując sobie w brodę, że nawet we własnym mieszkaniu potrafię zachowywać się tak niezdarnie. Nie miałam zielonego pojęcia, co wydarzyło się w mieszkaniu piętro wyżej. Nie miałam pojęcia, dlaczego obudziłam się tuż obok, summa summarum, nieznanego mi mężczyzny, a przecież nie miałam pewności, że w nocy do niczego między nami nie doszło. Nie chciałam nawet wiedzieć, co pomyślał sobie o mnie Bartosz, a w dodatku nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Boże, jestem taka beznadziejna!
Po szybkim prysznicu, ubraniu czystych ciuszków, związaniu włosów i nałożeniu na twarz makijażu, coby ukryć ogromne wory pod oczami, wyszłam z łazienki,a  do moich nozdrzy dotarł piękny zapach omletów. Podążając za zapachem dotarłam do kuchni, gdzie ujrzałam półnagiego Bartosza, krojącego pomidory. Mruczał pod nosem tylko jemu znaną melodię i nawet nie zauważył, kiedy stanęłam naprzeciwko niego. Moje oczy zamieniły się w pięciozłotówki, kiedy spojrzałam na idealnie wyrzeźbiony tors siatkarza. Nigdy nie przywiązywałam do tego jakiejś szczególnej uwagi, ale obok ciała Bartosza nie można było przejść obojętnie!
-Chciałem przygotować coś bardziej ambitnego, ale niestety jestem słaby w te klocki -wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Znów złapałam się na myśli o tym, jak cudownie się uśmiecha.
-Omlet jest w sam raz -puściłam mu perskie oczko i wstawiłam wodę na kawę. Pomogłam mu dokończyć śniadanie i razem zasiedliśmy do stołu.
-Bardzo wczoraj nabroiłam? -zapytałam nieśmiało odstawiając brudne talerze do zlewu, a Bartosz wybuchnął śmiechem.
-Nie wiem czy to dużo według ciebie, ale po zaledwie pięciu minutach znajomości, wymieniłaś ślinę z Aleksem -zachichotał. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
-Żartujesz, prawda?
-Nie. Ale wiesz co? Chyba poczułeś się zazdrosny -podrapał się po karku, a ja czułam, jak moje poliki oblewa rumieniec. Bartosz wypominał mi ile kieliszków wódki w siebie wlałam, jak trzepotałam rzęsami przed atakującym, jak wtuliłam się w niego zasypiając, a ja z każdą kolejną minutą coraz bardziej modliłam się, aby już sobie poszedł. Chyba to wyczuł, bo po chwili podziękował mi za wspólnie spędzoną noc, cmoknął mój policzek i wyszedł z mieszkania. Odetchnęłam z ulgą, zamykając za nim drzwi.
Kiedy już odpoczęłam po zarwanej nocy i wstydliwym poranku, postanowiłam wybrać się do stadniny. Wychodząc z mieszkania chwyciłam klucze leżące na półeczce przy drzwiach. Przez wieczne nierozgarnięcie zrzuciłam z półeczki także książkę i małą karteczkę. Zaciekawiona podniosłam z podłogi kawałek papieru i, czytając napisane koślawym pismem słowa, uśmiechnęłam się pod nosem.  Numer telefonu Bartosza Kurka z dopiskiem polecam się na przyszłość wywołały u mnie napad głupiego śmiechu. I w takim dobrym nastroju opuściłam mieszkanie, udając się do stadniny.
Kiedy przebierałam się w odpowiedni strój do jazdy, do naszej kanciapy wpadł właściciel, przywołując nas do siebie.
-Słuchajcie, dzisiaj będziemy mieli gości. Proszę, abyście okazali wobec nich trochę sympatii, oprowadzili po terenie, pokazali co i jak, a może nawet namówili na spokojną przejażdżkę. Ostrzegam was tylko, że są naprawdę ogromni -wygłosił z wielkim przejęciem, po czym opuścił pomieszczenie. W odróżnieniu od innych niezbyt przejęłam się tą informacją i bez większego zaangażowania udałam się w kierunku boksu Efi. Przygotowałam ją do jazdy, po czym zdecydowałam się wybrać w teren i choć na chwilę odpocząć od wszystkich wokół.
Samotna przejażdżka bardzo dobrze mi zrobiła. Kiedy wróciłam miałam o wiele więcej siły na znoszenie obecności tych wszystkich ludzi. Na terenie stadniny panowało ogromne poruszenie przed przyjazdem tajemniczych gości. Miałam wrażenie, że tylko mnie to nie ruszyło. Jak gdyby nigdy nic, zabrałam Efi na padok, udając, że nie słyszę, jak ktoś prosi mnie o pomoc. Od jazdy nie odrywało mnie nic, dopóki nie usłyszałam męskich krzyków i jęków. Co rusz obijało mi się o uszy a po co to komu? Miało być wolne! Po co tu przyjechaliśmy? Co to ma do siatkówki?
I dopiero wtedy uniosłam głowę, aby zobaczyć co się dzieje. Z ogromnego autobusu wysiadło kilkudziesięciu potężnych mężczyzn, marudzących gorzej niż kilkuletnie dzieciaki. Z obrzydzeniem patrzyli na konie, czym od razu mnie zniechęcili. Po kilku minutach wpatrywania się w nich, wypatrzyłam dziwnie znajomą posturę i usłyszałam dziwnie znajomy głos. Kurek.

~*~
Taki dziwny ten rozdział.
Nijaki trochę.