sobota, 21 grudnia 2013

Siedem.

Spojrzałam na jego skruszoną minę i za wszelką cenę próbowałam udać, że wcale mnie to nie rusza. W głębi duszy jednak coś mnie ruszyło i miałam ochotę wspiąć się na palce, by pogłaskać Kurka po jego zarumienionym policzku i powiedzieć, że właściwie randka z atakującym nie była aż tak ważna, a to, że całował nieziemsko wcale na mnie nie wpłynęło. Ale właśnie w tym momencie przypomniała sobie o tym, co zrobił dla mnie Alek i wyobraziłam sobie, jak mogłoby być pięknie i chęć rozweselenia tego cholernego egoisty poszła w niepamięć.
-Czego tu chcesz? -skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i obdarzyłam go zawistnym spojrzeniem, które chyba podziałało, bo postawił krok w tył.
-Przeprosić -wymruczał cichutko, dyskretnie wskazując na butelkę wina trzymaną w dłoni.
-Na trzeźwo nie potrafisz?
-Pomyślałem, że pijana będziesz łatwiejsza -poruszał charakterystycznie brwiami i parsknął śmiechem, jednak szybko się uciszył.
-Ja jestem łatwa, tylko z ciebie taka pizda -prychnęłam i chyba go zamurowało, bo w odpowiedzi tylko zrobił oczy, jak pięć złoty.- Poza tym dzisiaj nie mam ochoty na wino.
-Udowodnię ci, że jednak masz.
-Kurek, nie pozwoliłam ci wejść -buntuję się, gdy przekracza próg mojego mieszkania. Zdenerwowana marszczę brwi, kiedy wchodzi do kuchni i po chwili wraca do salonu z dwiema lampkami na wino oraz resztką sałatki z mojej lodówki. Do lampek nalewa wina, a na talerzyk nakłada sobie sałatkę, po czym rozsiada się na kanapie z Fokusem na kolanach, kompletnie niezrażony moim spojrzeniem. Zdenerwowana zaciskam usta w kreskę, a mój oddech przyspiesza.
-Ty pierdolony egoisto! -wybucham wyrywając mu talerz z ręki. Momentalnie przestaje przeżuwać i patrzy na mnie zdezorientowanym wzrokiem.- Czego ty chcesz? Znalazłeś sobie dziewczynkę z wygodną kanapą i teraz masz zamiar przesiadywać u mnie całymi wieczorami? Najpierw rozpieprzasz mi idealny dzień, a teraz jeszcze wieczór. Kurek, mam cię dosyć! -kończę, czując że moja twarz robi się czerwona, a ten niewdzięcznik parska śmiechem.
-Fakt, masz bardzo wygodną kanapę, ale wcale nie o nią mi chodzi. Mógłbym znaleźć jakąś inną dziewczynkę, która byłaby bardziej zadowolona z powodu moich czterech liter w jej salonie, ale ja lubię wyzwania. I mam to do siebie, że nigdy się nie poddaję. Mówiłaś, że nie masz ochoty na wino, a właśnie pijesz je duszkiem -roześmiał się widząc, że z nerwów opróżniłam całą lampkę czerwonego trunku. Zagotowało się we mnie. Warknęłam tylko, że ma się wynosić i uciekłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie ubrania i wskoczyłam pod prysznic, pozwalając, by gorąca woda parzyła moje ciało. Bartosza miałam kompletnie dosyć i z ogromną ochotę kopnęłabym go w te wspaniałe cztery litery i wypchnęła z mieszkania. Nie miał za grosz wyczucia czasu i zawsze wpadał do mojego mieszkania, kiedy akurat chciałam zaszyć się przed całym światem. Z drugiej strony, jednak troszeczkę cieszyłam się z tego powodu, bo takie wieczory zazwyczaj kończyły się wylaniem kilku litrów łez i zjedzeniu kilku paczek Piegusków.
Zakręciłam kurek i usłyszałam jakiś szmer dobiegający z sypialni. Pełna obaw osuszyłam ciało miękkim ręcznikiem i wyszłam z łazienki.
-No nareszcie! Już cię spakowałem, zaraz wychodzimy -zadowolony z siebie wyszczerzył nienagannie białe zęby w uśmiechu, a ja z bezsilności uderzyłam otwartą dłonią w czoło.
-Chyba sobie żartujesz, siatkarzyku -odparłam piskliwym głosem, a po chwili poczułam, jak wędruję do góry, a zaraz potem zwisam jakieś dwa metry nad podłogą.-Kurek!
-Nie da się po dobroci, to trzeba siłą -warknął i wyniósł mnie do przedpokoju, gdzie postawił mnie na podłodze tylko po to, żeby narzucić na mnie kurtkę i buty, a następnie znów uniósł w górę.
-Nienawidzę cię -warknęłam tylko, gdy posadził mnie na siedzeniu pasażera i przypiął pasami.
-Spokojnie, niedługo mnie pokochasz -wystawił język w moim kierunku i ruszył z parkingu. 
Parsknęłam śmiechem i to by było na tyle mojego zaangażowania.
~*~
Szczerze?
Lubię tego zbyt pewnego siebie Bartosza, ale ostatnio kompletnie straciłam wenę na tego bloga.
Dlatego pozostało mi przeprosić za ten chujowy rozdział.
Przepraszam i życzę wesołych, rodzinnych świąt :*
Wasza Wiktoria.

czwartek, 5 grudnia 2013

Sześć.

Biegałam po mieszkaniu, wyrzucając z kosmetyczki kolejne kosmetyki, przymierzając kolejne sukienki i lamentując, że żadne buty mi nie pasują. Fokus siedział znudzony na fotelu i z zażenowaniem obserwował moją pogoń, i chyba cieszyłam się, że nie potrafi mówić, bo na pewno usłyszałabym kilka niemiłych słów. Kiedy wreszcie znalazłam odpowiednią sukienkę i w akompaniamencie kojącego głosu Ostrego udało mi się ułożyć włosy, usiadłam w fotelu obok kota i zaczęłam zastanawiać się, dlaczego robię takie zamieszanie z powodu jednego, głupiego obiadu z przerośniętym dzieckiem. Wzięłam do ręki kubek wcześniej zaparzonej kawy i uważnie, aby niczego nie poplamić, przystawiłam go do ust. Wtem w mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk mojej komórki, a ja od razu poderwałam się z miejsca, zapominając, że ubrana w moją ukochaną, granatową kieckę trzymam w dłoni kubek. I przez własną nieuwagę moja ukochana, czarna jak smoła kawa, wylądowała na granatowej sukience, a kubek z hukiem wylądował na panelach. Głośno przeklęłam pod nosem i pędem ruszyłam do telefonu.
-Cześć Idka -w słuchawce rozległ się wesoły głos Serba.- Jesteś już gotowa?
-Oczywiście -nerwowo się zaśmiałam i ponownie spojrzałam na wielką plamę. Zacisnęłam zęby, żeby po raz kolejny nie wypuścić z siebie wiązanki przekleństw i pożegnałam się z Aleksem, który oznajmił, że zaraz po mnie wpadnie. Ślizgając się na panelach rzuciłam się do garderoby i po raz kolejny zaczęłam przeszukiwać wszystkie półki po kolei. W końcu trafiłam na zwiewną, kwiecistą spódniczkę, czarną bokserkę i dżinsową kurteczkę, a nową stylizację dopełniłam czarnymi balerinkami. Całkiem zadowolona z siebie ostatni raz spojrzałam w lustro, po czym zbiegłam na dół. Stanęłam przed klatką, a chwilę później tuż obok mojego uda zatrzymało się czarne BMW, z którego wysiadł siatkarz.
-Jak zwykle wyglądasz prześlicznie -musnął mój policzek, a ja od razu poczułam, jak staję się czerwona. Po chwili razem wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w jakimś nieznanym mi kierunku. Aleks do końca nie chciał mi powiedzieć gdzie jedziemy, a ja zaczęłam się niepokoić, gdy zjechał w jakąś boczną uliczkę i zatrzymał się z dala od miejskiego zgiełku, gdzie kręcili się tylko pojedynczy ludzie ze swoimi pociechami lub psami.
-Chyba nie myślałaś, że zabiorę cię na jakiś nudny obiad do restauracji -zaśmiał się atakujący, widząc moją minę, po czym wyjął z bagażnika duży koszyk oraz koc. Ruszyliśmy w stronę rzeki i rozłożyliśmy koc na zielonej trawie, by po chwili się na nim położyć, chłonąc ostatnie, jesienne promienie słońca.
-Truskaweczki?
-Truskawki i Nutella! -pisnęłam, obracając twarz w jego kierunku, a on tylko się zaśmiał i oznajmił, że również do tej pory ma ogromną słabość do tego czekoladowo-orzechowego kremu. Okazało się również, że jak ja uwielbia kawę, sok pomarańczowy, słodycze, długie spacery i wszystkie możliwe powody do śmiechu. A kiedy została nam ostatnia truskawka Aleks zamoczył ją w Nutelli, po czym wystawił ją w moim kierunku, a ja delikatnie się w nią wgryzłam i po chwili siatkarz uczynił to samo. Przymknęłam oczy, czując jak delikatnie muska moje wargi.  Czas stanął w miejscu, szum drzew ustał, dźwięk płynącej rzeki również ustał, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Było tak cholernie idealnie, że w duchu błagałam, aby ta chwila nigdy się nie kończyła, jednak nagle usłyszałam jakieś gwizdy i szybko oderwałam się od atakującego, który, nawiasem mówiąc, świetnie całuje.
-Zostawić dzieci na chwilę same i od razu takie rzeczy się dzieją! Chyba zjawiłem się w odpowiednim momencie, bo jeszcze chwili i mogłyby być z tego dzieci -kto mógł przerwać tak cudowny moment? Oczywiście, że Kurek. Brudny, spocony i ciężko oddychający rozsiadł się pomiędzy nami od razu przysysając usta do butelki soku pomarańczowego.
Kurek nawijał, jak pojebany, a ja i Aleks tylko patrzyliśmy po sobie zdenerwowani. A Bartek mówił i mówił. O treningach, o meczach, o siatkówce, o ciężkim życiu najprzystojniejszego sportowca, choć właściwie nie wiem skąd miał o tym jakieś pojęcie, bo nie mogło chodzić o niego.
-Wszystkie na mnie lecą. Idka też na mnie leci, prawda? -uśmiechnął się, niby czarująco, i objął mnie spoconym ramieniem. Tego było za wiele. Poczułam, jak moja złość zmienia się w cholerne wkurwienie i w przypływie chwili wstałam z miękkiego kocyka, po czym nachyliłam się nad Bartoszem i bez zastanowienia uderzyłam z otwartej ręki w jego policzek.
-Pierdolony egoista -mruknęłam i zgarnęłam kluczyki od auta Aleksa, po czym biegiem ruszyłam w jego kierunku i wpakowałam się do środka. Atanasijević zmierzył klubowego kolegę nienawistnym spojrzeniem i poszedł w moje ślady. Bez słowa wróciliśmy do Bełchatowa, pod mój blok. Złość na Kurka wcale mi nie przeszła i pewnie gdybym miała go przed sobą to wydrapałabym mu oczy, a następnie wsadziłabym je w jego odbyt.
-Może skoczymy na kawę? -odezwał się niepewnie siatkarz.
-Dziękuję Aleks, ale nie mam ochoty. Może innym razem -posłałam mu delikatny uśmiech, po czym wysiadałam z czarnego BMW i wróciłam do mieszkania.
-Zjebało się, Fokus -mruknęłam w kierunku kota, po czym od razu ruszyłam do łazienki. Gorący prysznic zawsze mnie uspokaja. Ubrałam ulubiony dres i grube skarpetki, a z szafki wyciągnęłam Pieguski i usiadłam na kanapie z książką w dłoni. Kiedy już prawie zapomniałam o tym, co zrobił Kurek w mieszkaniu rozległo się pukanie.
-Nikogo nie ma! -wrzasnęłam, a pukanie przemieniło się w walenie do drzwi. Zdenerwowana ruszyłam w ich kierunku, a gdy je otworzyłam moim oczom ukazał się skruszony Bartosz z butelką wina w dłoni.
~*~
Sama nie wiem, jak mi poszło, więc ocenę zostawiam Wam :)
Grudzień, a ja wciąż nie zrobiłam niczego pożytecznego. Brawo Wiki, brawo.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Pięć.

Uśmiecha się do mnie tak bezczelnie, jak zawsze. A mnie kurwica bierze, wiedząc, że czeka mnie kolejny dzień spędzony w jego towarzystwie. Wokół rozległ się pisk dziewczyn, którym na widok Kurka i Wlazłego robiło się mokro, aż spłoszyły wszystkie konie. Już na samym wstępie miałam ich dosyć, a przecież to dopiero początek. Prezes przywołał mnie ruchem ręki. Niechętnie ruszyłam w kierunku dwumetrowców, ale żeby było bardziej spektakularnie, ruszyłam galopem i zatrzymałam się tuż przed ich nosami, powodując wielką zasłonę kurzu, przez hamowanie.
-No tak, to właśnie cała Ida -uśmiechnął się prezes. Siatkarze tylko spojrzeli na mnie z wyrzutem, krztusząc się kurzem. Biedni.
-Ido, otrzymujesz jakże zaszczytne zadanie oprowadzenia siatkarzy bełchatowskiego klubu po naszej stajni -ukłonił się lekko i poszedł w swoją stronę razem z trenerem, a mnie zostawił rozwydrzoną bandę wyrośniętych bachorów. Niemiłosiernie wkurwiona wywróciłam oczami, po czym zeskoczyłam z siodła i wypuściłam Efi na łąkę. Stanęłam przed siatkarzami z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i każdego z nich zmierzyłam wzrokiem. Każdy z nich zasłaniał nos dłonią i marudził, jak bardzo tu śmierdzi lub z obrzydzeniem spoglądał na konie. Aż czułam, jak gotuję się w środku.
-Wkurwiacie mnie -wypaliłam w końcu, nie mogąc znieść ich zachowania.- Tak samo jak wy, nie jestem zadowolona, że tu zawitaliście. Oprowadzę was szybko po terenie, pokażę to i tamto, może któryś wspaniały siatkarzyna spróbuje swoich sił w jeździe konnej, a później się pożegnamy i już więcej nie spotkamy. Jasne? -pokiwali twierdząco głowami, a ja zadowolona ruszyłam w kierunku stajni. Kiedy weszliśmy do środka dopiero zaczął się lament! Że tu cuchnie, że nieładnie, że nieprzyjemnie, że chcą do domu, że wolą smród potu, że im się nie podoba. I wtedy wpadłam na genialny pomysł. Zostawiłam ich na chwilę samych, po czym ruszyłam do magazynku. Z pomocą Leny i Klary wprowadziłam do stajni kilka taczek i par wideł. Spojrzeli na mnie przerażeni, a na moje usta wypłynął cwaniacki uśmieszek.
-Podobno pakujecie na siłowni po kilka godzin dziennie, uderzacie w piłkę z prędkością 120 km/h, a my, biedne kobietki pracujące w stadninie o wątłych ciałach, nie mamy siły na podnoszenie takich ciężarów, jak końskie odchody, więc może wykażecie się swoją siłą w praktyce? -przygryzłam dolną wargę, aby powstrzymać się przed wybuchem śmiechu, na widok przerażonych min panów. A niby tacy odważni.
-Dobra, widzę, że pizdy jesteście i będziemy musiały poradzić sobie same -mruknęłam, zbierając sprzęt. Sama nie wiem skąd nagle zebrało się we mnie tyle odwagi. Nigdy wcześniej nie byłam aż tak wylewną osobą. A przecież nic nie działa tak motywująco, jak urażona duma. Pierwszy do pomocy zerwał się uroczy Serb z parapetówki, który niemal wyrwał mi narzędzie pracy i zaczął pośpieszać swoich kolegów. Zaraz zanim wyrwał Kurek, który niemal w powietrzu przebierał zgrabnymi nóżkami, byleby wyprzedzić atakującego. Poczułam, jak robię się czerwona na twarzy od powstrzymywania śmiechu.
Faceci są naprawdę prostymi stworzeniami. Wystarczy trochę podrażnić ich męskie ego, a od razu zaczną tańczyć, jak im zagrasz. Nagle wszystkie taczki i widły zniknęły w pustych boksach koni i nawet narzekanie na smród ustało. Byłam z siebie tak cholernie dumna, że musiałam wyjść z gmachu stajni i wykonać kilka wyskoków szczęścia. Słysząc rżenie Efi, udałam się na łąkę i poczęstowałam ją jabłkiem.
-Widzisz mała? Przez to wszystko nawet kac mi minął -zaśmiałam się i pogłaskałam ją po grzywie, po czym wróciłam do stajni. Ukradkiem spojrzałam na pracę chłopaków i zachichotałam, słysząc jaka ze mnie suka. Wyszłam do magazynu, z którego tym razem przyniosłam zgrzewkę zimnego piwa. Nie pytajcie, dlaczego akurat tam było. Po prostu czasami trzeba sobie umilić życie po ciężkim ujeżdżaniu. Nie minęła godzina, a boksy wręcz lśniły.
-Dobra panowie, żeby nie było, że nie podziękowałam, zapraszam was teraz do sadu -siatkarze z wielką ulgą odłożyli narzędzia pracy i podążali za mną. Pot lał się z nich strumieniami i szczerze im współczułam, że trafili akurat na mnie. Po wydawanych dźwiękach zrozumiałam, że sportowcom spodobała się ustawiona pod jabłonią niespodzianka.
-Nienawidzę cię zła kobieto -mruknął siatkarzyna z czwórką na bluzie.
-Plina, nie wypada mówić tak do kobiet -skarcił go Kurek.
-No nie mów, że ty ją polubiłeś.
-Ja się tylko utwierdziłem w przekonaniu, że ona jest niemożliwa -puścił mi perskie oczko, a niejaki Plina patrzył na nas zdezorientowany.
-Oboje jesteście popieprzeni -skwitował i oparł się o pień drzewa. Zaśmiałam się tylko, biorąc kolejny łyk trunku i wystawiłam głowę do słońca, zamykając oczy. Po chwili poczułam, jak ktoś wsadza mi palce między żebra. Aż podskoczyłam ze strachu.
-Nie bój się -zaśmiał się Alek, a mnie aż zmiękły kolana pod wpływem jego uśmiechu.- Przyszedłem spytać czy za poderwanie kolegów do pracy należy mi się jakaś nagroda.
-Właśnie trzymasz ją w dłoni -mrugnęłam okiem, próbując przerwać ledwo rozpoczętą rozmowę.
-Oj, nie bądź taka. Co powiesz na wspólny obiad?
-On chcę nagrodę? To ja też chcę! -obok nas w mgnieniu oka pojawił się Bartek. Wywróciłam oczyma, przeklinając w duchu, że znowu pojawia się w takim momencie.
-Tobie się nie należy, ale Alkowi owszem -odparłam po chwili ciszy, uśmiechając się w kierunku atakującego.
-Super! Jutro o szesnastej?
-Pasuje -potwierdziłam, podając Serbowi numer telefonu i lekceważąc przyjmującego. Kątem oka zobaczyłam jego wkurwienie i po raz kolejny miałam ochotę parsknąć śmiechem, widząc, jak robi się czerwony. Jego złość sięgnęła apogeum, kiedy Alek na pożegnanie złożył pocałunek na moim policzku. Obrażony wsiadł bez słowa do autobusu. Jak dziecko.
~*~
Lecimy z tym naburmuszonym Kurkiem!
Oni są równie popieprzeni, jak ja po żubrówce XD
# teoretycznie ostatni w moim wykonaniu: niezdecydowani


piątek, 8 listopada 2013

Cztery.

Otworzyłam leniwie prawe oko. Zniechęcona drażniącymi promieniami słońca ponownie je zamknęłam, przekręcając się na drugi bok. Nagle w sypialni rozległ się cichy jęk. Wystraszona wytrzeszczyłam zaspane oczy, a przez zbyt gwałtowne ruchy, z wielkim hukiem, wylądowałam na podłodze. Serce waliło mi jak oszalałe, a po chwili usłyszałam niewyraźnie wypowiedziane moje imię. Zwisająca z łóżka twarz mężczyzny z dwudniowym zarostem, wpatrywała się we mnie kurewsko przechalnymi oczami.
-Piegusku, co ty wyprawiasz? -zaśmiał się głośno, a przez moją głowę przemknęła myśl, że nie ważne kim jest, ale ma piękny uśmiech. Spojrzałam na niego tępo marszcząc brwi, a po chwili wróciły do mnie wspomnienia z poprzedniego wieczora. A przynajmniej ich część. Doskonale pamiętałam, jak wtargnął do mojego mieszkania bez żadnego przepraszam, rozsiadł się na kanapie, a Fokus od progu obdarzył go sympatią. Pamiętałam, jak wzrokiem zdzierał ze mnie mokry ręcznik, otworzył wino i zaczął rozmowę. Przypomniało mi się, że ma na imię Bartek i podobno jest światową gwiazdą siatkówki. Pamiętałam, że wino skończyło się o wiele za szybko, a Bartek siłą zaciągnął mnie na darmową popijawę u kumpla. Pamiętałam jeszcze uroczego Aleksa z burzą loków na głowie i... to by było na tyle.
Odkleiłam dłoń od czoła i załapałam, że on ciągle się na mnie gapi, kompletnie zbity z tropu. Speszona, niezdarnie podniosłam się z podłogi i posłałam mu nieśmiały uśmiech.
-Skoczę się odświeżyć -z nerwów zaczęłam się jąkać, co niesamowicie rozśmieszyło mojego gościa. Zgarnęłam kilka czystych ubrań i zamknęłam się w łazience, po czym od razu oparłam się o drzwi, plując sobie w brodę, że nawet we własnym mieszkaniu potrafię zachowywać się tak niezdarnie. Nie miałam zielonego pojęcia, co wydarzyło się w mieszkaniu piętro wyżej. Nie miałam pojęcia, dlaczego obudziłam się tuż obok, summa summarum, nieznanego mi mężczyzny, a przecież nie miałam pewności, że w nocy do niczego między nami nie doszło. Nie chciałam nawet wiedzieć, co pomyślał sobie o mnie Bartosz, a w dodatku nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Boże, jestem taka beznadziejna!
Po szybkim prysznicu, ubraniu czystych ciuszków, związaniu włosów i nałożeniu na twarz makijażu, coby ukryć ogromne wory pod oczami, wyszłam z łazienki,a  do moich nozdrzy dotarł piękny zapach omletów. Podążając za zapachem dotarłam do kuchni, gdzie ujrzałam półnagiego Bartosza, krojącego pomidory. Mruczał pod nosem tylko jemu znaną melodię i nawet nie zauważył, kiedy stanęłam naprzeciwko niego. Moje oczy zamieniły się w pięciozłotówki, kiedy spojrzałam na idealnie wyrzeźbiony tors siatkarza. Nigdy nie przywiązywałam do tego jakiejś szczególnej uwagi, ale obok ciała Bartosza nie można było przejść obojętnie!
-Chciałem przygotować coś bardziej ambitnego, ale niestety jestem słaby w te klocki -wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Znów złapałam się na myśli o tym, jak cudownie się uśmiecha.
-Omlet jest w sam raz -puściłam mu perskie oczko i wstawiłam wodę na kawę. Pomogłam mu dokończyć śniadanie i razem zasiedliśmy do stołu.
-Bardzo wczoraj nabroiłam? -zapytałam nieśmiało odstawiając brudne talerze do zlewu, a Bartosz wybuchnął śmiechem.
-Nie wiem czy to dużo według ciebie, ale po zaledwie pięciu minutach znajomości, wymieniłaś ślinę z Aleksem -zachichotał. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
-Żartujesz, prawda?
-Nie. Ale wiesz co? Chyba poczułeś się zazdrosny -podrapał się po karku, a ja czułam, jak moje poliki oblewa rumieniec. Bartosz wypominał mi ile kieliszków wódki w siebie wlałam, jak trzepotałam rzęsami przed atakującym, jak wtuliłam się w niego zasypiając, a ja z każdą kolejną minutą coraz bardziej modliłam się, aby już sobie poszedł. Chyba to wyczuł, bo po chwili podziękował mi za wspólnie spędzoną noc, cmoknął mój policzek i wyszedł z mieszkania. Odetchnęłam z ulgą, zamykając za nim drzwi.
Kiedy już odpoczęłam po zarwanej nocy i wstydliwym poranku, postanowiłam wybrać się do stadniny. Wychodząc z mieszkania chwyciłam klucze leżące na półeczce przy drzwiach. Przez wieczne nierozgarnięcie zrzuciłam z półeczki także książkę i małą karteczkę. Zaciekawiona podniosłam z podłogi kawałek papieru i, czytając napisane koślawym pismem słowa, uśmiechnęłam się pod nosem.  Numer telefonu Bartosza Kurka z dopiskiem polecam się na przyszłość wywołały u mnie napad głupiego śmiechu. I w takim dobrym nastroju opuściłam mieszkanie, udając się do stadniny.
Kiedy przebierałam się w odpowiedni strój do jazdy, do naszej kanciapy wpadł właściciel, przywołując nas do siebie.
-Słuchajcie, dzisiaj będziemy mieli gości. Proszę, abyście okazali wobec nich trochę sympatii, oprowadzili po terenie, pokazali co i jak, a może nawet namówili na spokojną przejażdżkę. Ostrzegam was tylko, że są naprawdę ogromni -wygłosił z wielkim przejęciem, po czym opuścił pomieszczenie. W odróżnieniu od innych niezbyt przejęłam się tą informacją i bez większego zaangażowania udałam się w kierunku boksu Efi. Przygotowałam ją do jazdy, po czym zdecydowałam się wybrać w teren i choć na chwilę odpocząć od wszystkich wokół.
Samotna przejażdżka bardzo dobrze mi zrobiła. Kiedy wróciłam miałam o wiele więcej siły na znoszenie obecności tych wszystkich ludzi. Na terenie stadniny panowało ogromne poruszenie przed przyjazdem tajemniczych gości. Miałam wrażenie, że tylko mnie to nie ruszyło. Jak gdyby nigdy nic, zabrałam Efi na padok, udając, że nie słyszę, jak ktoś prosi mnie o pomoc. Od jazdy nie odrywało mnie nic, dopóki nie usłyszałam męskich krzyków i jęków. Co rusz obijało mi się o uszy a po co to komu? Miało być wolne! Po co tu przyjechaliśmy? Co to ma do siatkówki?
I dopiero wtedy uniosłam głowę, aby zobaczyć co się dzieje. Z ogromnego autobusu wysiadło kilkudziesięciu potężnych mężczyzn, marudzących gorzej niż kilkuletnie dzieciaki. Z obrzydzeniem patrzyli na konie, czym od razu mnie zniechęcili. Po kilku minutach wpatrywania się w nich, wypatrzyłam dziwnie znajomą posturę i usłyszałam dziwnie znajomy głos. Kurek.

~*~
Taki dziwny ten rozdział.
Nijaki trochę.


czwartek, 17 października 2013

Trzy.

-W tamtym wydaniu bardziej mi się podobałaś -usłyszałam wychodząc z garderoby ubrana w ciemne spodnie i rozciągnięty sweter. On siedział wygodnie na salonowej kanapie z Fokusem na kolanach, bawiąc się jego ogonem. Spojrzałam na nich zszokowana, gdyż mój kot jest bardzo wymagający i nie daje się zabrać na kolana pierwszemu lepszemu przechodniowi, a przy nim, nie dość, że leżał spokojnie, to jeszcze cicho pomrukiwał. Zaśmiałam się tylko cichutko i weszłam do kuchni, aby zabrać dwie lampki na wino, po czym usiadłam obok niego. Otworzył wino i rozlał je do lampek, po czym podał mi jedną.
-Siedzę na twojej kanapie, w twoim mieszkaniu, z twoim kotem na kolanach, pijąc wino z twojej lampki, więc może wreszcie dowiem się, jak ma na imię mój Piegusek? -uśmiechnął się w czarujący sposób, a ja spojrzałam na niego podejrzliwie. Byłam wręcz pewna, że kiedyś już widziałam ten uśmiech.
-Widziałeś mnie półnagą w moim własnym mieszkaniu i, jakby tego było mało, wpakowałeś się do niego, jak gdyby nigdy nic! Chcę pierwsza poznać twe imię -powiedziałam całkiem poważnie, a ten tylko parsknął śmiechem, jednak szybko spoważniał, widząc moją minę.
-Bartuś jestem -uśmiechnął się szeroko, wystawiając w moim kierunku ogromną dłoń.
-Ida -uścisnęłam ją, również się uśmiechając, po czym wzięłam łyk wina.
W mieszkaniu nastała cisza, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Co chwilę słychać było tylko ciche pomrukiwanie Fokusa, który nie odstąpił Bartka nawet na krok i łasił się do jego kolan. Patrzyłam na nich z uśmiechem i z wielką uwagą przyglądałam się olbrzymowi okupującemu moją kanapę, czując, że skądś go znam. Wstydziłam się jednak zapytać o cokolwiek, więc w ciszy lustrowałam go przeszywającym spojrzeniem.
-Opowiedz mi coś o sobie -wypalił, nawet nie podnosząc wzroku z Fokusa. Zdziwiona, nerwowo poprawiłam kosmyki wciąż mokrych włosów, nie wiedząc jak mu odpowiedzieć.
-A co chciałbyś wiedzieć?
-Najlepiej wszystko. Co robisz?
-Powinnam siedzieć na studiach, ale pracuję.
-Co lubisz?
-Samotność, książki i wino.
-A sport? Może siatkówkę?
-Sport owszem, aczkolwiek siatkówki nie ogarniam -wzruszyłam ramionami, a ten podniósł na mnie przeszywające spojrzenie i poczułam się, jakby za chwilę miał zacząć cisnąć we mnie piorunami, jednak powstrzymał się i posłał mi tylko wymuszony uśmiech.
-A teraz najważniejsze. Masz chłopaka? Bo wiesz, bardzo lubię moją twarz i trzeba przyznać, że jest naprawdę ładna, a nie chciałbym, aby ktoś mi ją zniszczył prawym sierpowym -skrzywił się znacznie, przejeżdżając dłonią po swoim policzku, a ja wybuchłam gromkim śmiechem. Zaprzeczyłam ruchem głowy, a po chwili w salonie rozległ się brzdęk szkła, a ja ponownie zanurzyłam usta w czerwonym trunku.
-Teraz ty opowiedz mi coś o sobie.
-Nie ma o czym opowiadać -wzruszył ramionami zawieszając wzrok na moich oczach.- Jestem siatkarzem. Całe życie spędzam w pośród czterech ścian hali, wszystko podporządkowuje grze -patrzyłam w jego błękitne tęczówki z otwartymi ustami. Naprzeciwko mnie właśnie siedział, jak to mówiła moja siostra, światowej klasy przyjmujący, jeden z najprzystojniejszych polskich siatkarzy.
-A więc stąd cię znam! -wypaliłam, a on spojrzał na mnie, jak na idiotkę. Wszystko mu wytłumaczyłam i razem nabijaliśmy się z mojej siostry, którą Bartosz nazwał hotką.  Rozmawiało nam się niesamowicie przyjemnie i czułam się, jakbym znała go kilka lat i wiązała nas masa wspomnień, a procenty w naszej krwi tylko temu sprzyjały.                                                                                                                             Zrobiło się nieco smutno, gdy trunek wyparował nie tylko z naszych lampek, ale również z butelki. Rozochoceni na kolejną porcję alkoholu przeszukaliśmy wszystkie szafki, ale w żadnej nie znaleźliśmy nic, co mogłoby nas satysfakcjonować. Kiedy Bartek zarzucił na siebie kurtkę i już miał wychodzić do pobliskiego sklepu, z góry dotarła do nas głośna muzyka i śmiechy. Kurek przystanął i patrząc na mnie z cwanym uśmieszkiem powiedział:
-Mam dobry plan, jak się napić nie płacąc -poruszył charakterystycznie brwiami, a ja od razu zrozumiałam o co mu chodzi.
-Kurek, nawet o tym nie myśl. Nie wpakuję się na czyjąś imprezę, przecież nikogo stamtąd nie znam -stawiałam opór, cofając się powolutku w tył, aby zamknąć się w sypialni.
-Znasz mnie, a to w zupełności wystarczy -był sprytniejszy i w mgnieniu oka znalazł się tuż obok mnie. Wyrwałam nadgarstek z jego uścisku i wbiegłam do sypialni łapiąc za klamkę, ale niestety okazał się silniejszy i po chwili stanął obok mnie. Piszczałam i próbowałam uciec, jednak on nic sobie z tego nie robił i przerzucił mnie przez ramię, jak worek kartofli, po czym wyszedł z mieszkania spokojnie idąc piętro wyżej. Biłam pięściami w jego plecy i czułam, że zaraz zwrócę nie tylko niedawno wypite wino, ale również śniadanie. Nie pomogła ani prośba, ani groźba i po chwili zostałam wniesiona do mieszkania, niemal identycznego jak moje. Postawił mnie na środku salonu, uśmiechnięty od ucha do ucha, a wszyscy zgromadzeni wbili w nas ciekawskie spojrzenie. Czułam się co najmniej nie komfortowo, a Kurek jak gdyby nigdy nic, przedstawił mnie jako swoją nową znajomą, obejmując w pasie. Byłam na niego cholernie zła, ale nagle opanowało mnie przyjemne ciepełko, a na moje poliki wypłynął rumieniec.
Imprezowicze przyjęli mnie bardzo miło i po kilku minutach poczułam się jak wśród swoich. Przyjmujący zniknął gdzieś w tłumie, a ja chwyciłam kolorowego drinka i usiadłam w kącie, obserwując wszystkich wokół. Moja samotność nie trwała długo, gdyż dosiadł się do mnie jeden z olbrzymów, których było tutaj pełno. Podstawił mi pod nos kolejną szklankę napompowaną alkoholem. Dzięki procentom buszującym w mojej krwi, stałam się niesamowicie śmiała i bez problemu nawiązałam z nim rozmowę. Był bardzo sympatyczny, ale to chyba cecha wrodzona wszystkich siatkarzy. Przedstawił się jako Alek i nie był Polakiem, i chyba zależało mu na upiciu mnie, bo co chwilę donosił mi drinki, a ja powoli miałam dość. Czarował mnie swoim pięknym uśmiechem i mrugał oczkami, a na mnie to wszystko działało. Powtarzał, że jestem piękna, miła i cudowna, i chętnie zabierze mnie ze sobą,  a po chwili przysnął się blisko mnie i jego twarz była coraz bliżej mojej, aż w końcu nasze usta się zetknęły. Dostałam napadu pijackiego śmiechu, a zaraz potem opanowała mnie również pijacka czkawka, z której atakujący miał niezły ubaw.
Wszystko przerwał Kurek, który wpakował się pomiędzy nas i oznajmił, że koniec zabawy. Zmierzył mojego nowego przyjaciela morderczym spojrzeniem i pomógł mi wstać z krzesełka, po czym delikatnie wziął mnie na ręce i przetransportował do mojego mieszkania. Wniósł do sypialni i delikatnie położył na satynowej pościeli, po czym odgarnął niesforny kosmyk włosów z mojej twarzy.
-Będę się już zbierał -oznajmił składając pocałunek na moim czole i chciał odejść, jednak złapałam go za rękaw kraciastej koszuli.
-Zostań ze mną -wyszeptałam i uśmiechnęłam się do niego, klepiąc miejsce obok nie na łóżku. Zaśmiał się, po czym ułożył się obok i objął mnie w pasie.
-Dobranoc -wyszeptał, całując mnie w czubek głowy, a ja z uśmiechem zamknęłam oczy i odpłynęłam.
~*~
Miało być lekko, miło i przyjemnie.
Mam nadzieję, że tak wyszło :)

czwartek, 3 października 2013

Dwa

Wiatr we włosach, przyjemny stukot i muchy w zębach. O ostatnim lepiej nie wspominać, jednak to również się zdarza.
-Dajesz, dajesz Maleńka! -wrzasnęłam uderzając lekko łydkami w brzuch Efi. Przyspieszyła, moje włosy rozwiały się na wszystkie strony, na twarzy pojawił się uśmiech. Pochyliłam się delikatnie i mocniej złapałam lejce. Moje biodra rytmicznie obijały się o siodło tworząc idealne połączenie wraz ze stukotem wydawanym przez kopyta klaczy. Było mi tak cholernie dobrze. Efi zwolniła wjeżdżając w wodę. Pozwoliłam jej stanąć i spokojnie się schłodzić, po czym przytuliłam się do jej rozgrzanej szyi, subtelnie ją masując.
-Boże, jak ja to kocham -szepnęłam. Jeździectwo zawsze odgrywało pierwszoplanową rolę w moim życiu i było dla mnie najważniejsze. Miłość do koni zaszczepił we mnie dziadek i już w wieku czterech lat, pierwszy raz siedziałam w siodle. To on nauczył mnie podstaw, utrzymywania równowagi, wydawania poleceń, stępu, nawiązywania więzi z koniem. To on widział mój pierwszy upadek, opatrywał pierwszą ranę, wiózł mnie do szpitala, kiedy po upadku nie mogłam się podnieść. To on wydawał pieniądze na obozy i szkółki jeździeckie, on kupił mi pierwszą klacz, chociaż zawsze powtarzał, że to wszystko powinien wykonać mój ojciec. Ale mojego ojca nigdy nie interesowało to, co robię. Matki też nie. Jako małolata starałam się robić wszystko perfekcyjnie, aby choć raz powiedzieli, że są ze mnie dumni, jednak nie przynosiło to żadnych efektów. W czasie, gdy oni zachwycali się sukcesami swej młodszej córki, ja z utęsknieniem wyczekiwałam osiemnastki i upragnionej wyprowadzki. I w taki oto sposób wylądowałam w Bełchatowie, a oni zapomnieli, że mają córkę. Tylko czasami dziadek przypomni im o moim istnieniu i zmusi, aby zaprosili mnie na rodzinny zlot.
Powoli wyprowadziłam Maleńką z wody, po czym spokojnym kłusem ruszyłyśmy w drogę powrotną. Wypchnięciem bioder nakazałam przejście do galopu i zaciągnęłam się ciepłym jesiennym powietrzem, które uderzyło w moją twarz.
-Ida, mam małą prośbę -usłyszałam podczas schładzania nóg Efi. Wywróciłam oczyma, nawet nie odwracając się od klaczy. Doskonale znałam ten skruszony głos i od razu wiedziałam, czego ode mnie oczekuje.
-Znowu? -mruknęłam i kątem oka zauważyłam, jak poliki Leny stają się czerwone.
-Umówiłam się i wolałabym się nie spóźnić, a...
-Dobra, idź -przerwałam jej, mając dosyć jej wymówek, które i tak zawsze były takie same.
-Kiedyś ci się za to wszystko odwdzięczę, obiecuję! -rzuciła się na mnie dusząc moje drobne ciało w mocnym uścisku, po czym obcałowując mój policzek pobiegła w stronę naszego 'domku'.
Westchnęłam kończąc rozczesywanie grzywy Efi, po czym udałam się do stajni, aby przygotować boks przed wprowadzeniem jej. Zmęczona całym dniem pracy wprowadziłam ją do środka, po czym udałam się w kierunku ogiera Leny, którym również miałam się zająć. Jęknęłam na widok Salwadora, którego chyba nigdy nie polubię, jak większości ogierów, z którymi zawsze mam na bakier. Kiedy po upadku z ogiera usłyszałam, że do końca życia mogę już nie usiąść na koniu, przepłakałam kilka nocy i naprawdę zaczęłam się ich obawiać. Tak zostało do tej pory i chyba nie mam ochoty tego zmieniać.
Odetchnęłam z ulgą, gdy Salwador stał już w swoim boksie głośno rżąc na widok paszy. Wyszłam ze stajni ówcześnie sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu, po czym udałam się do naszej kanciapy. Znoszone bryczesy zamieniłam na dresy, zdjęłam sztyblety ubrudzone z każdej strony błotem, a na ich miejsce wsunęłam równie brudne conversy, obcisłą bluzę zmieniłam na szeroką kurtkę, a poczochrane włosy zebrałam w koczka. Chwyciłam swoją torbę treningową i klucze. Wychodząc natknęłam się na prezesa.
-A ty wciąż tutaj? Ida, co za dużo, to niezdrowo -zaśmiał się.
-Zbieram się już do wyjścia, do zobaczenia.
-Ida! -krzyknął, gdy byłam już nieco oddalona.- Byłbym zapomniał. Możesz być pewna, że w tym miesiącu dostaniesz premię. Widzę, jak wiele robisz dla stadniny i muszę to wynagrodzić -puścił mi perskie oczko, a ja w odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam. Zadowolona ruszyłam w kierunku auta.
Siedziałam wygodnie na łóżku po uszy przykryta kocem, z kotem na kolanach i książką w ręce, pałaszując Pieguski, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-A kogóż tu niesie -mruknęłam w kierunku Fokusa, który tylko krzywo na mnie spojrzał, po czym wygrzebałam się z łóżka i odruchowo poprawiłam włosy ruszając w kierunku drzwi.
-Dobry wieczór -uśmiechnęła się do mnie dwójka bardzo wysokich ludzi stojących przed moim progiem. Odwzajemniłam niepewnie uśmiech od razu uprzedzając, że chyba pomylili adresy.
-Nie, na pewno nie -uśmiechnęła się kobieta.- Ja jestem Ola, a to Karol. Wprowadziliśmy się niedawno piętro wyżej i organizujemy dzisiaj parapetówkę. Przyszliśmy uprzedzić, że może być głośno.
-Nie zdziw się, jeśli ujrzysz drepczących po klatce wielkoludów, bo to na pewno nasi goście, siatkarze -niejaki Karol uzupełnij wypowiedź swojej dziewczyny, a ja tylko kiwałam głową uśmiechając się sztucznie w ich kierunku. Jeszcze raz przeprosił za hałas, po czym wręczył mi czekoladę w ramach rekompensaty.
-A może wpadniesz? -zaproponowała Ola, gdy już miałam zamykać drzwi.
-Nie, dziękuje. Mam inne plany -wytłumaczyła, po czym jeszcze raz się pożegnałam i zatrzasnęłam drzwi. Żadnych planów nie miałam, tak samo, jak nie miałam ochoty spędzać sobotniego wieczoru w towarzystwie niewyżytych siatkarzy miejscowego klubu.
 Korzystając z tego, że jestem na nogach, skierowałam się do łazienki i nalałam wody do wanny. Zrzuciłam z siebie ubrania, po czym wskoczyłam do wanny wypełnionej pianą o malinowym zapachu i doznałam błogiej chwili odprężenia. Jednak nie było mi dane porządnie odpocząć, gdyż kilka minut później usłyszałam, jak ktoś dobija się do moich drzwi. Ubrałam bieliznę, owinęłam się ręcznikiem i mokrymi stopami ruszyłam w kierunku  drzwi.
-Przecież wyraźnie powiedziałam, że nigdzie się nie wybieram -mruknęłam pod nosem, po czym zamaszystym ruchem ręki otworzyłam drzwi. Stanęłam jak słup soli, a moje usta automatycznie ułożyły się wielką literę 'O', widząc kto przed nimi stoi. On był równie oszołomiony, a jego wzrok wędrował po mnie z góry na dół, uważnie obserwując krople wody spływające po moim ciele.
-Chyba pomyliłem drzwi -mruknął zachrypniętym głosem wciąż nie odrywając ode mnie wzroku.
-Chyba nawet na pewno -wypaliłam z prędkością światła, po czym spróbowałam zamknąć drzwi, jednak on skutecznie mi to utrudnił.
-Ale ja się nigdzie nie wybieram, Piegusku -uśmiechnął się cwaniacko bez pytania wkraczając do mojego mieszkania. Zdenerwowana miałam wylać z siebie potok słów, które miały go stąd wypędzić, jednak kiedy pomachał mi przed nosem butelką ulubionego wina zrezygnowałam i ruchem ręki wskazałam na salon, a sama udałam się do garderoby.
~*~ 
Rozdział jest stanowczo za długi.
Za mało w nim Kurka.
Za dużo w nim mnie i moich przeżyć.
Nie podoba mi się.
Przepraszam.
Ale pisząc go, uświadomiłam sobie, jak bardzo brakuje mi jazdy, koni, wiatru we włosach i bolących od siodła ud...



niedziela, 22 września 2013

Jeden.

Zirytowana siedziałam przy stole w rodzinnym domu nerwowo stukając paznokciami w fakturę ulubionego kubka. Wdychałam zapach znienawidzonych flaków gotowanych przez rodzicielkę błądząc myślami daleko stąd. Bez większego przejęcia słuchałam, jak młodsza siostra zachwyca się siatkarzami, co chwilę powtarzając, że niejaki Bartosz Kurek ma cudowny uśmiech i na pewno by mi się spodobał. Nie mogła wyjść z podziwu jego błękitnych oczu i nieokiełznanej fryzury,a  najbardziej rozanielona stała się mówiąc o wyrzeźbionym torsie. Przewracałam tylko oczyma mając tego już szczerze dość i odliczałam czas, aż w końcu będę mogła stamtąd wyjść. Chwilę później przebrałam wygodne dresy na obcisłą sukienkę i zniechęcona zeszłam na dół, gdzie siedziała już cała familia. Zjazdy rodzinne od zawsze były pieprzoną tradycją, której nienawidziłam. Szwendałam się wokół krewnych, jak najstaranniej omijając wredne ciotki. Jedna pytała o to, kiedy w końcu znajdę sobie jakiegoś kawalera, kolejna wypytywała czy wreszcie zajmę się jakąś porządną pracą, a trzecia przyglądała się ukradkiem mojej osobie wypytując usilnie, czy aby na pewno nie jestem w ciąży, bo przytyłam ostatnio i jem troszkę więcej. Zmuszana przez ojca, który twierdził, że skoro nie mam na koncie żadnych sukcesów, którymi nie może się chwalić, to chociaż powinnam być miła dla ludzi, odpowiadałam grzecznie na wszystkie pytania. Gdy już wszyscy wiedzieli, kiedy przypadają mi dni płodne, że moja praca w stu procentach mi odpowiada, a ciotki zaczęły snuć teorie, że na pewno wolę kobiety, usiadłam w ulubionym fotelu z dala od wszystkich. Upijając gorącą herbatę rozkoszowałam się chwilą pozornej samotności. Przyglądałam się dzieciakom beztrosko biegającym wokół stołu. Jeszcze tak wiele przed nimi, jeszcze tak wiele mogą zrobić ze swoim życiem. Przymknęłam oczy. Zwykła myśl, a tak zabolała. Spojrzałam jak cała rodzina z zachwytem wpatruje się w moją młodszą siostrą. Zażenowana słuchałam jak ojciec z przejęciem opowiada o sukcesach, jakie odnosi w sporcie oraz o tym, jak wspaniale się uczy i jak wysokie stypendium otrzymała za swoje wspaniałe oceny. Z kamienną twarzą przeszłam obok podekscytowanych rodziców kierując swe kroki do pokoju. Spakowałam wszystkie przywiezione kilka dni temu rzeczy i po cichu zniosłam je do samochodu.
-Dziecino, ty nadal się nie zmieniłaś -usłyszałam zamykając bagażnik. Doskonale znałam ten czuły i wiecznie zatroskany głos. Uśmiechnęłam się pod nosem obracając twarz w stronę dziadka.
-Taki mój urok -wzruszyłam ramionami siadając obok niego na drewnianej huśtawce.
-Nie przejmuj się nimi, ważne, że ty lubisz swoje życie.
-Wiem, dziadku -westchnęłam ciężko, a on przytulił mnie do siebie głaszcząc dłonią moje włosy. Pierwszy raz od dawna poczułam się naprawdę bezpieczna.
-Musisz być silna. Szczęście samo cię nawiedzi w najmniej oczekiwanym momencie -uśmiechnął się do mnie ciepło. Ucałowałam jego policzek czule się z nim żegnając, po czym wsiadłam do samochodu i po prostu odjechałam nie żegnając się z nikim innym.
Przemierzając polskie drogi dopadły mnie głupie myśli o sensie istnienia i zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę lubię swoje życie, jednak szybko odgoniłam dręczące myśli, aby nie dobijać się jeszcze bardziej. Nucąc pod nosem nadawane w radiu piosenki szczęśliwie dotarłam do Bełchatowa. Wysiadając pod blokiem od razu zadzwoniłam do pani Jadzi informując, że zaraz odbiorę od niej Fokusa, po czym skierowałam kroki do jej mieszkania. Grzecznie dziękując za opiekę nad moim pupilkiem wręczyłam jej butelkę ulubionego wina i wysłuchałam ględzenia, że nie trzeba było wydawać pieniędzy i wreszcie udałam się do własnego lokum. Rzuciłam torbę do garderoby, po czym nasypałam Fokusowi karmy do miseczki i otworzyłam lodówkę w nadziei, że znajduje się tam coś, co nadaje się do skonsumowania. Jak to mówią - nadzieja matką głupich. Westchnęłam i bez zastanowienia zamieniłam sukienkę na czarne legginsy i szeroką koszulkę, po czym na nogi wsunęłam rolki, za które swego czasu wybuliłam sporą sumę pieniędzy. Chwyciłam słuchawki i portfel następnie opuszczając mieszkanie. Wytykałam sobie pod nosem, że znów zapomniałam zrobić zakupy, a przecież mieszkam na takim zadupiu, że w pobliżu nie ma żadnego spożywczaka. Jak najszybciej zrobiłam zakupy, po czym udałam się w drogę powrotną. Snułam się powoli po chodniku pałaszując paczkę ulubionych ciasteczek myśląc, że moja dieta właśnie poszła się jebać, kiedy poczułam silne uderzenie, na skutek którego wyłożyłam się na posadzce.
-Cholera, moje ciasteczka -mruknęłam patrząc zniesmaczona na pokruszone Pieguski.
-Jezu, nic ci nie jest ? -nachylił się nade mną pokaźnych rozmiarów mężczyzna maczając mi dłonią przed nosem.
-Wszystko dobrze, ale ty powinieneś nauczyć się jeździć -odpowiedziałam patrząc na niebieskookiego podpierającego swój rower. Zachichotał cicho i pomógł mi wstać.
-Przepraszam, naprawdę nie wiem jak to się stało -odparł lekko zakłopotany, a jego twarz oblał rumieniec. Zagarnęłam włosy na twarz czując, że pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia również robię się czerwona.- Może dasz się zaprosić na przysłowiowe ciastko i kawę ? Tak w ramach przeprosin.
-Nie, dziękuję. Spieszę się -odparłam szybko spuszczając wzrok onieśmielona jego uśmiechem.
-To może chociaż dowiem się, jak masz na imię ?
-Nie jest ci to do niczego potrzebne -wzruszyłam ramionami i speszona zaczęłam się powoli oddalać.
-W takim razie będę mówił do ciebie Piegusek -wykrzyczał. Zaśmiałam się.
-I tak nie będziesz już miał okazji -ostatni raz odwróciłam się w jego kierunku, po czym ponownie włożyłam do uszu słuchawki i udałam się w drogę powrotną do mieszkania. Z uśmiechem na ustach. Trzeba przyznać, że nieznajomy niesamowicie poprawił mi humor.
~*~
To tak na początek.
Lecimy z tym Kurkiem
Dlaczego właśnie on ? Najbardziej pasował mi do tej roli, po prostu.

niedziela, 15 września 2013

ulalalala

Kiedyś się tu pojawię.
Coś lekkiego.
Blog, który zaczynam, aby mieć coś, co pozwoli mi na chwilę uciec od szarej rzeczywistości.
Do przeczytania.