niedziela, 2 lutego 2014

Dziesięć.

Bartosz opuścił moje mieszkanie późną nocą, gdy już nawet bełchatowskie latarnie przygotowywały się do snu. Na pożegnanie pocałował mnie w kącik ust i powiedział, że mam być gotowa o 19, a on po mnie przyjedzie. Uśmiechnęłam się pod nosem, choć nigdy nie miałam tego w zwyczaju. Wzięłam długi prysznic, pozwalając by gorąca woda parzyła moje ciało, które pod jej wpływem stawało się czerwone. Wciąż uśmiechnięta od ucha do ucha powędrowałam do łóżka, gdzie położyłam się obok Fokusa. Przymknęłam oczy i ponownie poczułam smak ust Bartosza.
Idealny przemknęło mi przez głowę, a przecież zawsze powtarzałam, że ideały nie istnieją. Lecz jak inaczej zdefiniować Kurka. Mój ideał o, tak brzmi lepiej. Zaśmiałam się cichutko. Skąd takie myśli  w mojej głowie? Czyżby Bartek tak na mnie działał? Tak, chyba właśnie w tym rzecz. Na każde spotkanie z siatkarzem cieszyłam się jeszcze bardziej. Z każdym kolejnym dniem spędzonym razem, denerwował mnie coraz mniej. Jego uśmiech przestawał być tak bardzo dziecinny, a postrzelone pomysły zaczęły mi się podobać. Tak jak cały on. Te myśli przerażały mnie coraz bardziej. Zawsze o wiele za szybko przywiązywałam się do ludzi. Tym razem było podobnie. Ale może tym razem się nie zawiodę? Może.
Sama nie wiem kiedy zasnęłam, lecz kiedy otworzyłam oczy było już grubo po jedenastej. Przetarłam zmęczone oczęta i leniwie podniosłam się z wygodnego materaca. Półprzytomna powędrowałam do kuchni, by zrobić sobie duży kubek mocnej kawy. Kiedy w spokoju popijałam napój bogów, usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
-Pamiętasz o randce? -w słuchawce rozbrzmiał wesoły głos siatkarza.
-Oczywiście! Może powiesz mi na co mam się przygotować, bo nie bardzo wiem co na siebie włożyć.
-Nic ci nie powiem. A teraz przepraszam, ale muszę kończyć, bo za chwilę zaczynamy trening -i tak po prostu się rozłączył. Cały Bartek. Przewróciłam tylko oczami i powędrowałam do łazienki, by doprowadzić się do w miarę wyjściowego stanu. Kiedy byłam już gotowa, chwyciłam klucze i portfel, po czym wyszłam z mieszkania do pobliskiego marketu na małe zakupy.
Gdy wyszłam z budynku z torbą pełną produktów, spacerkiem ruszyłam w kierunku domu. Przyglądałam się wystawom mijanych sklepów, aż natrafiłam wzrokiem na piękną, rozkloszowaną sukienkę koloru bordowego. Bez zastanowienia wstąpiłam do sklepu i porwałam sukienkę w odpowiednim rozmiarze, by po chwili udać się do przymierzalni. Leżała idealnie. Bez większego rozmyślania ruszyłam z nią do kasy, a kiedy już była moja, wróciłam do mieszkania.
Przyszykowałam skromny obiad, który wchłonęłam w ciszy, po czym zaszyłam się w łazienkę. Chciałam wyglądać pięknie. Dla niego. Wtarłam w ciało czekoladowy balsam, idealnie ułożyłam włosy, które pachniały jabłkowym szamponem. Założyłam nowo zakupioną sukienkę i zrobiłam delikatny makijaż. Na nogi wsunęłam czarne szpilki, a całość zwieńczyłam ulubionymi perfumami.
Kiedy gotowa stałam przed lustrem, usłyszałam pukanie do drzwi. Wypuściłam głośno powietrze i otworzyłam drzwi.
-Idka...-z ust Bartosza wydobyło się ciche westchnienie. W jego oczach szalały zwariowane iskierki, a po mojej twarzy przebiegł uśmiech.
-Nie zapomnij oddychać, Bartuś -zaśmiałam się cicho, po czym zarzuciłam na ramiona płaszcz. Po chwili staliśmy w windzie. Zerkałam na niego i czułam, że on również zerka. Ubrany w czarne spodnie, znoszone Jordany i kraciastą koszulę z podwiniętymi rękawami. Jak zwykle poczochrany, pachnący mocnymi perfumami.
-Mam nadzieję, że nie przyszykowałeś żadnych ekstremalnych rozrywek -usiadłam na miejscu pasażera, poprawiając sukienkę, która nieco się podwinęła. Bartosz pokręcił przecząco głową i ruszył z parkingu, włączając płytę Myslo.
Po zaledwie kilku minutach zatrzymaliśmy się na podziemnym parkingu jednego z apartamentowców. O nic nie pytałam, tylko grzecznie wysiadłam z auta i posłusznie ruszyłam za Bartoszem. Nic nie mówiliśmy, jedynie wymienialiśmy uśmiechy. Kiedy Bartosz otworzył drzwi swojego mieszkania oniemiałam. Ukazało mi się pięknie urządzone wnętrze w nowoczesnym stylu.
-Rozgość się -uśmiechnął się siatkarz, co również odwzajemniłam. Ruszyłam do salonu i stanęłam przed kominkiem, w którym tlił się ogień. Uniosłam głowę do góry i ujrzałam masę ramek ze zdjęciami. Na każdym z nich Kurek był ze swoją drużyną. Na każdym na podium. Kilka z drużyną narodową, kilka z lokalną. Wisiało również kilka rodzinnych zdjęć. Wszystkie były tak samo wesołe. Na każdym z nich był tak samo szczęśliwy.
-Zapraszam do stołu -objął mnie w pasie i subtelnie pocałował w szyję, po czym złapał za rękę i zaprowadził do kuchni.
-Bartuś, ty to wszystko sam? -zdziwiłam się, widząc na stole spaghetti, a na blacie szafki kuchennej sernik.
-Sernik kupiłem, bo cukiernik ze mnie żaden, ale spaghetti całkiem sam.
Kiedy już wszystko zniknęło z naszych talerzy, udaliśmy się do salonu, gdzie wygodnie rozsiedliśmy się na kanapie z lampkami wina. Rozmawialiśmy o przeróżnych błahostkach, co rusz wybuchając śmiechem. Było idealnie.
-Dlaczego nikogo nie masz? -wypaliłam po chwili ciszy, kładąc głowę na jego udach.
-Chyba się bałem -gdy napotkał mój pytający wzrok westchnął ciężko, po czym zaczął owijać sobie wokół palca pukle moich włosów.- Jestem dosyć rozpoznawalną postacią wśród kobiet. Nie raz i nie dwa okazałem się zbyt naiwny wiążąc się z kobietami, które oczekiwały kasy i popularności, a nie miłości, którą chciałem im dać. Teraz jestem ostrożniejszy, nie chcę się poślizgnąć po raz kolejny i uderzyć tyłkiem o rzeczywistość -świdrował spojrzeniem moje tęczówki, jakby sprawdzając, czy na pewno rozumiem. Pokiwałam delikatnie głową uważnie mu się przyglądając.
-I chyba podświadomie czekałem na kogoś takiego, jak ty. Bo wiesz Ida, dla mnie jesteś idealna. Nieważne ile nas dzieli, najważniejsze ile nas łączy. Wiesz, kiedy po raz pierwszy na siebie wpadliśmy, wiedziałem, że muszę cię odnaleźć. Później zawładnął nami przypadek, ale od samego początku byłem pewien, że będziesz dla mnie ważna. A teraz wiem, że naprawdę cię pokochałem -moje oczy zaszły łzami. Kiedy Bartosz wpił się w moje usta poczułam, jak świat na chwilę staje w miejscu. Nie liczy się nic poza nami, a motylki w moim brzuchu znów zaczynają szaleć. W międzyczasie zdążyłam tylko wyszeptać ja ciebie też, Bartuś.
~*~ 
dlaczego ja zawsze muszę spieprzyć końcówkę?
ruszyłam. nawet nie wiecie jak się cieszę, że wreszcie skleiłam zdanie.
przyspieszyłam akcję. obiecuję, że kiedy skończę Kurka, to w stu procentach wezmę się za Włodiego.


czwartek, 23 stycznia 2014

Dziewięć.

-Dobrze całujesz -zaśmiałam się prosto w jego twarz, żeby choć troszeczkę rozładować napięcie. Błękit tęczówek Bartka przeszywał mnie na wskroś. Nawet troszeczkę mnie to dziwiło, bo miał przed sobą w dziewięćdziesięciu procentach rozebraną kobietę, a mimo to wciąż patrzył mi w oczy. Tak naprawdę mógł mnie zmacać po każdej części ciała, a ja i tak niewiele bym zrobiła, bo siedzieliśmy sami w ogromnym basenie, a cały budynek znajdował się na okropnym zadupiu. Ale mimo wszystko on jedynie jeździł dłonią po moich plecach, nie zahaczając nawet o sznureczek od górnej części kostiumu.
-Ty też -wyszczerzył się, po raz kolejny muskając moje wargi.- Usta ci sinieją. Najwyższa pora wychodzić -kto wyszedł, ten wyszedł, bo tak naprawdę ja zostałam wyniesiona. Kurek wziął mnie na ręce i po drodze opatulając ręcznikiem zaniósł do szatni. Położył mnie na ławce i klęknął obok. Założył za ucho pukiel moich włosów, które wydostały się z koczka. Pocałował mój nagi obojczyk, równocześnie wsuwając rękę pod ręcznik, po czym zaczął subtelnie głaskać mój brzuch, na którym od razu pojawiła się gęsia skórka.
Było mi dobrze. Było mi cholernie dobrze, gdy obcałowywał moje nagie ciało; gdy przygryzał skórę i robił malinki na szyi; gdy wplótł rękę w moje gęste włosy i wpił się w moje usta o wiele zachłanniej niż podczas pocałunków w basenie. Ale kiedy jego lewa ręka przedostała się pod materiał dolnej części bikini w mojej głowie jakby obudził się alarm i zaczął niemiłosiernie wyć.
-Bartek, nie -zaprotestowałam, momentalnie strącając jego rękę i przenosząc się do pozycji siedzącej. On, zaskoczony nagłą reakcją, odskoczył na bok i zaczął lustrować mnie wzrokiem, jednak szybko spuściłam głowę.
-Oczywiście -powiedział niepewnie, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę zawiedzenia. Wstał z niebieskich płytek i wyszedł z szatni, na pożegnanie jedynie dotykając dłonią mojego ramienia.
Wzięłam głęboki oddech, a po moim poliku spłynęła jedna łza. Myślałam, że teraz, gdy minęło już tyle lat będę umiała odnaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi, by nie zaprotestować. Niestety to wszystko wciąż we mnie siedziało. Pomimo tego, że od pamiętnego wydarzenia upłynęło już tyle miesięcy, a nawet lat, a ja stałam się kobietą bogatszą o nowe doświadczenia, to w mojej głowie owe nieszczęście nadal jest niezagojoną raną. Byłam na siebie cholernie zła. Zła, bo po raz kolejny straciłam coś, na czym zaczęło mi zależeć. Zła, bo sprawiłam Bartkowi przykrość i po raz pierwszy zobaczyłam tak kurewski smutek w jego oczach.
Po kilku minutach, gdy byłam już ubrana, a moje włosy były w miarę wysuszone, wyszłam z szatni. Przyjmujący stał ze spuszczoną głową, opierając się o filar. Widząc go w takim stanie poczułam bolesne ukłucie w sercu. Kiedy do niego podeszłam bez słowa ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Powietrze między nami było tak gęste, że bez obaw można by kroić je nożem. Podczas gdy Bartosz zamykał drzwi, poczułam, że muszę coś zrobić, bo inaczej to jego kurewsko ponure spojrzenie rozpierdoli mnie od środka.
-Przepraszam -złapałam go za ręce, gdy odwrócił się w moim kierunku.- Bartuś tutaj wcale nie chodzi o ciebie. Ja... przepraszam -powiedziałam drżącym głosem, patrząc prosto w jego błękitne oczy.
-Chodź do samochodu, bo się przeziębisz -poddałam się. Przez całą drogę pod mój blok nie odezwałam się ani słowem, a smętne piosenki, które były nadawane o tej porze w radiu, tylko pogłębiały mój smutek.
-Wejdziesz? -uśmiechnęłam się niewinnie, kiedy gasi silnik.
-Ale tylko jeśli masz coś do jedzenia, bo jestem potwornie głodny -zdobywa się na uśmiech, który wydaje się szczery, co również mnie się udziela. Wysiedliśmy z auta i rozpoczęliśmy wyścig do mojego mieszkania. Oczywiście wygrał Bartosz, ale to tylko dlatego, że ma o wiele dłuższe nogi i stawia kroki dwa razy większe od moich. Kiedy oboje wpadamy do kuchni mówi, że mam iść pod prysznic, a on sam zajmie się kolacją. Nie protestowałam.
I nie pożałowałam swojej decyzji, ponieważ gdy wróciłam w salonie zobaczyłam nienagannie nakryty stół i Bartosza zapraszającego na kolację, która okazała się pyszna. Gdy cały makaron w sosie śmietanowo-ziołowym znika oboje siadamy na sofie. Siada w bezpiecznej odległości, jakby w obawie, że mnie speszy. Wzdycham ciężko.
-Bartuś, tutaj nie chodzi o ciebie -postanowiłam się otworzyć. Ręce zaczęły mi się trząść, jednak nie przestałam mówić.- Kilka lat temu miałam chłopaka. Byłam gówniarą, a w dodatku ślepo zakochaną. Wiesz, to był chłopak, za którym szalały wszystkie dziewczyny, a ja byłam dumna, że spośród nich wybrał akurat mnie. Szkoda, że zrobił to tylko po to, żeby zaliczyć. I uwierz, że nie rozpamiętywałabym tego tak bardzo, gdyby nie to, że robił to w cholernie brutalny sposób, tylko po ty, aby zaspokoić siebie, zapominając w tym wszystkim o mnie -przybliżył się do mnie i objął ramieniem, na którym po chwili położyłam głowę. Jego koszulka zaczęła robić się mokra od moich łez oraz czarna od tuszu, który jeszcze niedawno wegetował na moich rzęsach. Z jego ust wydobyło się ostre sukinsyn.
-Ale ja taki nie jestem, Idka. Poczekam ile tylko będziesz chciała, bo nie chodzi mi wyłącznie o seks. Chcę ciebie w całkiem innym sensie. Chcę wspólnych wieczorów, kolacji, spacerów, rozmów i nic nie robienia lub denerwowania się wzajemnie. I chcę ci pokazać, że istnieją jeszcze inni faceci, dlatego zapraszam cię jutro na prawdziwą randkę -uśmiecha się promiennie, a z moich ust wydobywa się cichy chichot. Jeszcze bardziej wtuliłam się w jego ramiona, a on powtarzał, że damy radę.
~*~
tak, wiem, spieprzyłam końcówkę.
trzeba to szybko skończyć, bo z każdym kolejnym rozdziałem ten blog pierdoli się jeszcze bardziej.
a Bartuś jest zbyt idealny.

niedziela, 5 stycznia 2014

Osiem.

-Basen?! Czy ciebie Kurek do końca popierdoliło? -uderzyłam z otwartej dłoni w czoło, nie dowierzając, że mógł wymyślić coś takiego. Ale w końcu to dziecinny Bartuś, po którym można spodziewać się najgłupszych rzeczy, a ja powinnam się do tego przyzwyczaić.
-Jaka ty jesteś pesymistycznie nastawiona do świata -skrzywił się i nawet nie próbując się tłumaczyć, pociągnął mnie za rękę w kierunku drzwi do budynku. Pociągnął za klamkę szklanych drzwi, ale te tylko drgnęły i nie otworzyły się, by zaprosić nas do środka.
-O popatrz, zamknięte. Jaka szkoda! -wypowiedziałam słodkim głosikiem, robiąc maślane oczka w nadziei, że zrezygnowany Kurek odpuści i pozwoli mi wrócić do ciepłego mieszkanka. Niestety jemu nawet przez myśl to nie przeszło. Z tylnej kieszeni wytartych dżinsów wyciągnął klucze i sprawnym ruchem otworzył drzwi, by po chwili wpisać kod do jakiegoś dziwnego urządzenia, podobno po ty, by nie zadzwonił alarm.
-Jesteś niemożliwy -mruknęłam, znikając za drzwiami szatni. Z torby spakowanej przez przyjmującego wyciągnęłam strój kąpielowy. Dziwnym trafem nawet nie zdziwiło mnie to, że wybrał ten najbardziej skąpu, ukazujący o wiele więcej niż powinien. Zła, że nie schowałam go na samo dno szuflady, wcisnęłam się w niego, po czym zrobiłam wysokiego koczka na czubku głowy i zmyłam makijaż zalegający na mojej twarzy. Byłam pod ogromnym wrażeniem rzeczy, o których pamiętał Bartek. Po kilku minutach wyszłam z szatni i skierowałam się na basen, jeszcze szczelniej otaczając się ręcznikiem, gdyż w tym kostiumie czułam się naprawdę niekomfortowo. Z każdym kolejnym krokiem, który przybliżał mnie do basenu słyszałam coraz wyraźniejsze dźwięki ulubionej piosenki Myslovitz. 

Pójdziemy ze sobą powoli obok
Do końca wszystkiego, żeby zacząć na nowo.
Bez słowa i snu w zachwycie nocą, a bliskość rozproszy nasz strach przed ciemnością. 

Weszłam powoli na basen i ujrzałam go leżącego na plecach z zamkniętymi oczami na spokojnej wodzie. Widocznie nie zauważył mojego wejścia, bo nawet nie drgnął, a ja nie miałam zamiaru przerywać mu chwili relaksu, a przy okazji chciałam skorzystać z chwili, w której jego głos nie maltretuje moich bębenków usznych. Cichutko podeszłam do brzegu i usiadłam, zamaczając nogi jedynie do kolan. Wzięłam jedną z truskawek, które leżały na talerzyku obok szampana. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Co by nie powiedzieć, Bartek się postarał i to trzeba mu przyznać. 
Spojrzałam na niego ukradkiem. Kiedy siedział cicho był całkiem znośny i nawet nie miałam mu nic do zarzucenia. Jednak kiedy zaczynał gadać miałam ochotę wykopać go na zbity pysk i najlepiej zakleić te malinowe usteczka taśmą izolacyjną, żeby miał nauczkę na przyszłość. Ale tak było tylko wtedy, gdy byłam naprawdę zmęczona lub zła na cały świat, bo bóle menstruacyjne nie dawały mi żyć. W gruncie rzeczy czasami lubiłam kiedy mówił. Lubiłam, gdy z tak wielką dokładnością opisywał mi całe swoje życie, siebie, reprezentację i klub albo, gdy po prostu opowiadał o tym, jak minął mu dzień. Jego błękitne oczy były wtedy przepełnione szczęściem i uśmiechały się wraz z ustami. Takiego Kurka naprawdę lubiłam i nie miałam mu za złe nawet tego, że popsuł mi kolejny wieczór, który miałam spędzić w samotności, jedynie z Fokusem na kolanach. I troszeczkę przerażała mnie myśl, że jakby się nad tym dłużej zastanowić, bardziej od tych spokojnych wieczorów z książką zaczynałam lubić te szalone wieczory z Bartoszem. 
-A panienka czemu nie wchodzi? -podpłynął do mnie i złapał za stopy. Był wyluzowany, jak zwykle, ale nie wyrzucał słów z prędkością światła, jak to miał w zwyczaju. Mówił spokojnie, zdobywając się na taki ton głosu, jaki cholernie mi się w nim podobał. 
-Skąd wiedziałeś, że uwielbiam Myslovitz? -zmieniam temat i wplątuje rękę pomiędzy pukle jego włosów.
-Nie wiedziałem -wzrusza ramionami niewinnie się uśmiechając.- Po prostu sam uwielbiam ten zespół -milczymy. Na basenie rozbrzmiewa piosenka Telefon, a między nami panuje idealna cisza. Ale nie z rodzaju tych ciężkich, nie do zniesienia, a wręcz przeciwnie. Jest przyjemna i żadne z nas nie ma zamiaru jej przerywać. Po chwili oboje zaczynamy cichutko nucić lecący w tle utwór. Po chwili wyciąga ręce w moim kierunku i bez żadnego słowa pozbywa mnie ręcznika. Pomimo tego, że wciąż siedzę przed nim w takiej samej pozycji to nie czuję się już tak komfortowo, gdyż moje ciało jest odkryte w jakiś dziewięćdziesięciu procentach. Peszę się i czuję jak oblewa mnie rumieniec, a Bartosz tylko cichutko chichocze, po czym mocno łapie mnie w pasie i ciągnie w dół, tak że po chwili cała zanurzam się w chłodnej wodzie. 
Nie wiem co tak na mnie działa. Czy to przyjemny zapach dezodorantu Kurka, zapach chloru, truskawki i szampan specjalnie dla mnie, rozczulająca piosenka Myslovitz, ta romantyczna na swój sposób scena, czy po prostu on, ale nie protestuje, gdy jeszcze mocniej zaciska palce na moich biodrach i przybliża mnie do siebie tak, że nasze nagie ciała się stykają. Nic nie mówię, gdy delikatnie muska moją szyję, powoli wędrując w górę, aż w końcu składa subtelny pocałunek w kąciku moich ust. A robi to tak delikatnie i z takim wyczuciem, że niemo błagam o więcej. Dlatego mocno chwytam dłońmi jego policzki i zachłannie wpijam się w jego lekko spierzchnięte wargi. Ale on nadal jest delikatny, jakby w obawie, że jeśli wykona jakiś bardziej gwałtowny ruch to ucieknę. Tylko że mi to nawet przez myśl nie przeszło.
~*~
Co ten Kurek taki romantico?
Przecież było wiadomo, że w końcu mu ulegnie, prawda? :)

sobota, 21 grudnia 2013

Siedem.

Spojrzałam na jego skruszoną minę i za wszelką cenę próbowałam udać, że wcale mnie to nie rusza. W głębi duszy jednak coś mnie ruszyło i miałam ochotę wspiąć się na palce, by pogłaskać Kurka po jego zarumienionym policzku i powiedzieć, że właściwie randka z atakującym nie była aż tak ważna, a to, że całował nieziemsko wcale na mnie nie wpłynęło. Ale właśnie w tym momencie przypomniała sobie o tym, co zrobił dla mnie Alek i wyobraziłam sobie, jak mogłoby być pięknie i chęć rozweselenia tego cholernego egoisty poszła w niepamięć.
-Czego tu chcesz? -skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i obdarzyłam go zawistnym spojrzeniem, które chyba podziałało, bo postawił krok w tył.
-Przeprosić -wymruczał cichutko, dyskretnie wskazując na butelkę wina trzymaną w dłoni.
-Na trzeźwo nie potrafisz?
-Pomyślałem, że pijana będziesz łatwiejsza -poruszał charakterystycznie brwiami i parsknął śmiechem, jednak szybko się uciszył.
-Ja jestem łatwa, tylko z ciebie taka pizda -prychnęłam i chyba go zamurowało, bo w odpowiedzi tylko zrobił oczy, jak pięć złoty.- Poza tym dzisiaj nie mam ochoty na wino.
-Udowodnię ci, że jednak masz.
-Kurek, nie pozwoliłam ci wejść -buntuję się, gdy przekracza próg mojego mieszkania. Zdenerwowana marszczę brwi, kiedy wchodzi do kuchni i po chwili wraca do salonu z dwiema lampkami na wino oraz resztką sałatki z mojej lodówki. Do lampek nalewa wina, a na talerzyk nakłada sobie sałatkę, po czym rozsiada się na kanapie z Fokusem na kolanach, kompletnie niezrażony moim spojrzeniem. Zdenerwowana zaciskam usta w kreskę, a mój oddech przyspiesza.
-Ty pierdolony egoisto! -wybucham wyrywając mu talerz z ręki. Momentalnie przestaje przeżuwać i patrzy na mnie zdezorientowanym wzrokiem.- Czego ty chcesz? Znalazłeś sobie dziewczynkę z wygodną kanapą i teraz masz zamiar przesiadywać u mnie całymi wieczorami? Najpierw rozpieprzasz mi idealny dzień, a teraz jeszcze wieczór. Kurek, mam cię dosyć! -kończę, czując że moja twarz robi się czerwona, a ten niewdzięcznik parska śmiechem.
-Fakt, masz bardzo wygodną kanapę, ale wcale nie o nią mi chodzi. Mógłbym znaleźć jakąś inną dziewczynkę, która byłaby bardziej zadowolona z powodu moich czterech liter w jej salonie, ale ja lubię wyzwania. I mam to do siebie, że nigdy się nie poddaję. Mówiłaś, że nie masz ochoty na wino, a właśnie pijesz je duszkiem -roześmiał się widząc, że z nerwów opróżniłam całą lampkę czerwonego trunku. Zagotowało się we mnie. Warknęłam tylko, że ma się wynosić i uciekłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie ubrania i wskoczyłam pod prysznic, pozwalając, by gorąca woda parzyła moje ciało. Bartosza miałam kompletnie dosyć i z ogromną ochotę kopnęłabym go w te wspaniałe cztery litery i wypchnęła z mieszkania. Nie miał za grosz wyczucia czasu i zawsze wpadał do mojego mieszkania, kiedy akurat chciałam zaszyć się przed całym światem. Z drugiej strony, jednak troszeczkę cieszyłam się z tego powodu, bo takie wieczory zazwyczaj kończyły się wylaniem kilku litrów łez i zjedzeniu kilku paczek Piegusków.
Zakręciłam kurek i usłyszałam jakiś szmer dobiegający z sypialni. Pełna obaw osuszyłam ciało miękkim ręcznikiem i wyszłam z łazienki.
-No nareszcie! Już cię spakowałem, zaraz wychodzimy -zadowolony z siebie wyszczerzył nienagannie białe zęby w uśmiechu, a ja z bezsilności uderzyłam otwartą dłonią w czoło.
-Chyba sobie żartujesz, siatkarzyku -odparłam piskliwym głosem, a po chwili poczułam, jak wędruję do góry, a zaraz potem zwisam jakieś dwa metry nad podłogą.-Kurek!
-Nie da się po dobroci, to trzeba siłą -warknął i wyniósł mnie do przedpokoju, gdzie postawił mnie na podłodze tylko po to, żeby narzucić na mnie kurtkę i buty, a następnie znów uniósł w górę.
-Nienawidzę cię -warknęłam tylko, gdy posadził mnie na siedzeniu pasażera i przypiął pasami.
-Spokojnie, niedługo mnie pokochasz -wystawił język w moim kierunku i ruszył z parkingu. 
Parsknęłam śmiechem i to by było na tyle mojego zaangażowania.
~*~
Szczerze?
Lubię tego zbyt pewnego siebie Bartosza, ale ostatnio kompletnie straciłam wenę na tego bloga.
Dlatego pozostało mi przeprosić za ten chujowy rozdział.
Przepraszam i życzę wesołych, rodzinnych świąt :*
Wasza Wiktoria.

czwartek, 5 grudnia 2013

Sześć.

Biegałam po mieszkaniu, wyrzucając z kosmetyczki kolejne kosmetyki, przymierzając kolejne sukienki i lamentując, że żadne buty mi nie pasują. Fokus siedział znudzony na fotelu i z zażenowaniem obserwował moją pogoń, i chyba cieszyłam się, że nie potrafi mówić, bo na pewno usłyszałabym kilka niemiłych słów. Kiedy wreszcie znalazłam odpowiednią sukienkę i w akompaniamencie kojącego głosu Ostrego udało mi się ułożyć włosy, usiadłam w fotelu obok kota i zaczęłam zastanawiać się, dlaczego robię takie zamieszanie z powodu jednego, głupiego obiadu z przerośniętym dzieckiem. Wzięłam do ręki kubek wcześniej zaparzonej kawy i uważnie, aby niczego nie poplamić, przystawiłam go do ust. Wtem w mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk mojej komórki, a ja od razu poderwałam się z miejsca, zapominając, że ubrana w moją ukochaną, granatową kieckę trzymam w dłoni kubek. I przez własną nieuwagę moja ukochana, czarna jak smoła kawa, wylądowała na granatowej sukience, a kubek z hukiem wylądował na panelach. Głośno przeklęłam pod nosem i pędem ruszyłam do telefonu.
-Cześć Idka -w słuchawce rozległ się wesoły głos Serba.- Jesteś już gotowa?
-Oczywiście -nerwowo się zaśmiałam i ponownie spojrzałam na wielką plamę. Zacisnęłam zęby, żeby po raz kolejny nie wypuścić z siebie wiązanki przekleństw i pożegnałam się z Aleksem, który oznajmił, że zaraz po mnie wpadnie. Ślizgając się na panelach rzuciłam się do garderoby i po raz kolejny zaczęłam przeszukiwać wszystkie półki po kolei. W końcu trafiłam na zwiewną, kwiecistą spódniczkę, czarną bokserkę i dżinsową kurteczkę, a nową stylizację dopełniłam czarnymi balerinkami. Całkiem zadowolona z siebie ostatni raz spojrzałam w lustro, po czym zbiegłam na dół. Stanęłam przed klatką, a chwilę później tuż obok mojego uda zatrzymało się czarne BMW, z którego wysiadł siatkarz.
-Jak zwykle wyglądasz prześlicznie -musnął mój policzek, a ja od razu poczułam, jak staję się czerwona. Po chwili razem wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w jakimś nieznanym mi kierunku. Aleks do końca nie chciał mi powiedzieć gdzie jedziemy, a ja zaczęłam się niepokoić, gdy zjechał w jakąś boczną uliczkę i zatrzymał się z dala od miejskiego zgiełku, gdzie kręcili się tylko pojedynczy ludzie ze swoimi pociechami lub psami.
-Chyba nie myślałaś, że zabiorę cię na jakiś nudny obiad do restauracji -zaśmiał się atakujący, widząc moją minę, po czym wyjął z bagażnika duży koszyk oraz koc. Ruszyliśmy w stronę rzeki i rozłożyliśmy koc na zielonej trawie, by po chwili się na nim położyć, chłonąc ostatnie, jesienne promienie słońca.
-Truskaweczki?
-Truskawki i Nutella! -pisnęłam, obracając twarz w jego kierunku, a on tylko się zaśmiał i oznajmił, że również do tej pory ma ogromną słabość do tego czekoladowo-orzechowego kremu. Okazało się również, że jak ja uwielbia kawę, sok pomarańczowy, słodycze, długie spacery i wszystkie możliwe powody do śmiechu. A kiedy została nam ostatnia truskawka Aleks zamoczył ją w Nutelli, po czym wystawił ją w moim kierunku, a ja delikatnie się w nią wgryzłam i po chwili siatkarz uczynił to samo. Przymknęłam oczy, czując jak delikatnie muska moje wargi.  Czas stanął w miejscu, szum drzew ustał, dźwięk płynącej rzeki również ustał, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Było tak cholernie idealnie, że w duchu błagałam, aby ta chwila nigdy się nie kończyła, jednak nagle usłyszałam jakieś gwizdy i szybko oderwałam się od atakującego, który, nawiasem mówiąc, świetnie całuje.
-Zostawić dzieci na chwilę same i od razu takie rzeczy się dzieją! Chyba zjawiłem się w odpowiednim momencie, bo jeszcze chwili i mogłyby być z tego dzieci -kto mógł przerwać tak cudowny moment? Oczywiście, że Kurek. Brudny, spocony i ciężko oddychający rozsiadł się pomiędzy nami od razu przysysając usta do butelki soku pomarańczowego.
Kurek nawijał, jak pojebany, a ja i Aleks tylko patrzyliśmy po sobie zdenerwowani. A Bartek mówił i mówił. O treningach, o meczach, o siatkówce, o ciężkim życiu najprzystojniejszego sportowca, choć właściwie nie wiem skąd miał o tym jakieś pojęcie, bo nie mogło chodzić o niego.
-Wszystkie na mnie lecą. Idka też na mnie leci, prawda? -uśmiechnął się, niby czarująco, i objął mnie spoconym ramieniem. Tego było za wiele. Poczułam, jak moja złość zmienia się w cholerne wkurwienie i w przypływie chwili wstałam z miękkiego kocyka, po czym nachyliłam się nad Bartoszem i bez zastanowienia uderzyłam z otwartej ręki w jego policzek.
-Pierdolony egoista -mruknęłam i zgarnęłam kluczyki od auta Aleksa, po czym biegiem ruszyłam w jego kierunku i wpakowałam się do środka. Atanasijević zmierzył klubowego kolegę nienawistnym spojrzeniem i poszedł w moje ślady. Bez słowa wróciliśmy do Bełchatowa, pod mój blok. Złość na Kurka wcale mi nie przeszła i pewnie gdybym miała go przed sobą to wydrapałabym mu oczy, a następnie wsadziłabym je w jego odbyt.
-Może skoczymy na kawę? -odezwał się niepewnie siatkarz.
-Dziękuję Aleks, ale nie mam ochoty. Może innym razem -posłałam mu delikatny uśmiech, po czym wysiadałam z czarnego BMW i wróciłam do mieszkania.
-Zjebało się, Fokus -mruknęłam w kierunku kota, po czym od razu ruszyłam do łazienki. Gorący prysznic zawsze mnie uspokaja. Ubrałam ulubiony dres i grube skarpetki, a z szafki wyciągnęłam Pieguski i usiadłam na kanapie z książką w dłoni. Kiedy już prawie zapomniałam o tym, co zrobił Kurek w mieszkaniu rozległo się pukanie.
-Nikogo nie ma! -wrzasnęłam, a pukanie przemieniło się w walenie do drzwi. Zdenerwowana ruszyłam w ich kierunku, a gdy je otworzyłam moim oczom ukazał się skruszony Bartosz z butelką wina w dłoni.
~*~
Sama nie wiem, jak mi poszło, więc ocenę zostawiam Wam :)
Grudzień, a ja wciąż nie zrobiłam niczego pożytecznego. Brawo Wiki, brawo.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Pięć.

Uśmiecha się do mnie tak bezczelnie, jak zawsze. A mnie kurwica bierze, wiedząc, że czeka mnie kolejny dzień spędzony w jego towarzystwie. Wokół rozległ się pisk dziewczyn, którym na widok Kurka i Wlazłego robiło się mokro, aż spłoszyły wszystkie konie. Już na samym wstępie miałam ich dosyć, a przecież to dopiero początek. Prezes przywołał mnie ruchem ręki. Niechętnie ruszyłam w kierunku dwumetrowców, ale żeby było bardziej spektakularnie, ruszyłam galopem i zatrzymałam się tuż przed ich nosami, powodując wielką zasłonę kurzu, przez hamowanie.
-No tak, to właśnie cała Ida -uśmiechnął się prezes. Siatkarze tylko spojrzeli na mnie z wyrzutem, krztusząc się kurzem. Biedni.
-Ido, otrzymujesz jakże zaszczytne zadanie oprowadzenia siatkarzy bełchatowskiego klubu po naszej stajni -ukłonił się lekko i poszedł w swoją stronę razem z trenerem, a mnie zostawił rozwydrzoną bandę wyrośniętych bachorów. Niemiłosiernie wkurwiona wywróciłam oczami, po czym zeskoczyłam z siodła i wypuściłam Efi na łąkę. Stanęłam przed siatkarzami z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i każdego z nich zmierzyłam wzrokiem. Każdy z nich zasłaniał nos dłonią i marudził, jak bardzo tu śmierdzi lub z obrzydzeniem spoglądał na konie. Aż czułam, jak gotuję się w środku.
-Wkurwiacie mnie -wypaliłam w końcu, nie mogąc znieść ich zachowania.- Tak samo jak wy, nie jestem zadowolona, że tu zawitaliście. Oprowadzę was szybko po terenie, pokażę to i tamto, może któryś wspaniały siatkarzyna spróbuje swoich sił w jeździe konnej, a później się pożegnamy i już więcej nie spotkamy. Jasne? -pokiwali twierdząco głowami, a ja zadowolona ruszyłam w kierunku stajni. Kiedy weszliśmy do środka dopiero zaczął się lament! Że tu cuchnie, że nieładnie, że nieprzyjemnie, że chcą do domu, że wolą smród potu, że im się nie podoba. I wtedy wpadłam na genialny pomysł. Zostawiłam ich na chwilę samych, po czym ruszyłam do magazynku. Z pomocą Leny i Klary wprowadziłam do stajni kilka taczek i par wideł. Spojrzeli na mnie przerażeni, a na moje usta wypłynął cwaniacki uśmieszek.
-Podobno pakujecie na siłowni po kilka godzin dziennie, uderzacie w piłkę z prędkością 120 km/h, a my, biedne kobietki pracujące w stadninie o wątłych ciałach, nie mamy siły na podnoszenie takich ciężarów, jak końskie odchody, więc może wykażecie się swoją siłą w praktyce? -przygryzłam dolną wargę, aby powstrzymać się przed wybuchem śmiechu, na widok przerażonych min panów. A niby tacy odważni.
-Dobra, widzę, że pizdy jesteście i będziemy musiały poradzić sobie same -mruknęłam, zbierając sprzęt. Sama nie wiem skąd nagle zebrało się we mnie tyle odwagi. Nigdy wcześniej nie byłam aż tak wylewną osobą. A przecież nic nie działa tak motywująco, jak urażona duma. Pierwszy do pomocy zerwał się uroczy Serb z parapetówki, który niemal wyrwał mi narzędzie pracy i zaczął pośpieszać swoich kolegów. Zaraz zanim wyrwał Kurek, który niemal w powietrzu przebierał zgrabnymi nóżkami, byleby wyprzedzić atakującego. Poczułam, jak robię się czerwona na twarzy od powstrzymywania śmiechu.
Faceci są naprawdę prostymi stworzeniami. Wystarczy trochę podrażnić ich męskie ego, a od razu zaczną tańczyć, jak im zagrasz. Nagle wszystkie taczki i widły zniknęły w pustych boksach koni i nawet narzekanie na smród ustało. Byłam z siebie tak cholernie dumna, że musiałam wyjść z gmachu stajni i wykonać kilka wyskoków szczęścia. Słysząc rżenie Efi, udałam się na łąkę i poczęstowałam ją jabłkiem.
-Widzisz mała? Przez to wszystko nawet kac mi minął -zaśmiałam się i pogłaskałam ją po grzywie, po czym wróciłam do stajni. Ukradkiem spojrzałam na pracę chłopaków i zachichotałam, słysząc jaka ze mnie suka. Wyszłam do magazynu, z którego tym razem przyniosłam zgrzewkę zimnego piwa. Nie pytajcie, dlaczego akurat tam było. Po prostu czasami trzeba sobie umilić życie po ciężkim ujeżdżaniu. Nie minęła godzina, a boksy wręcz lśniły.
-Dobra panowie, żeby nie było, że nie podziękowałam, zapraszam was teraz do sadu -siatkarze z wielką ulgą odłożyli narzędzia pracy i podążali za mną. Pot lał się z nich strumieniami i szczerze im współczułam, że trafili akurat na mnie. Po wydawanych dźwiękach zrozumiałam, że sportowcom spodobała się ustawiona pod jabłonią niespodzianka.
-Nienawidzę cię zła kobieto -mruknął siatkarzyna z czwórką na bluzie.
-Plina, nie wypada mówić tak do kobiet -skarcił go Kurek.
-No nie mów, że ty ją polubiłeś.
-Ja się tylko utwierdziłem w przekonaniu, że ona jest niemożliwa -puścił mi perskie oczko, a niejaki Plina patrzył na nas zdezorientowany.
-Oboje jesteście popieprzeni -skwitował i oparł się o pień drzewa. Zaśmiałam się tylko, biorąc kolejny łyk trunku i wystawiłam głowę do słońca, zamykając oczy. Po chwili poczułam, jak ktoś wsadza mi palce między żebra. Aż podskoczyłam ze strachu.
-Nie bój się -zaśmiał się Alek, a mnie aż zmiękły kolana pod wpływem jego uśmiechu.- Przyszedłem spytać czy za poderwanie kolegów do pracy należy mi się jakaś nagroda.
-Właśnie trzymasz ją w dłoni -mrugnęłam okiem, próbując przerwać ledwo rozpoczętą rozmowę.
-Oj, nie bądź taka. Co powiesz na wspólny obiad?
-On chcę nagrodę? To ja też chcę! -obok nas w mgnieniu oka pojawił się Bartek. Wywróciłam oczyma, przeklinając w duchu, że znowu pojawia się w takim momencie.
-Tobie się nie należy, ale Alkowi owszem -odparłam po chwili ciszy, uśmiechając się w kierunku atakującego.
-Super! Jutro o szesnastej?
-Pasuje -potwierdziłam, podając Serbowi numer telefonu i lekceważąc przyjmującego. Kątem oka zobaczyłam jego wkurwienie i po raz kolejny miałam ochotę parsknąć śmiechem, widząc, jak robi się czerwony. Jego złość sięgnęła apogeum, kiedy Alek na pożegnanie złożył pocałunek na moim policzku. Obrażony wsiadł bez słowa do autobusu. Jak dziecko.
~*~
Lecimy z tym naburmuszonym Kurkiem!
Oni są równie popieprzeni, jak ja po żubrówce XD
# teoretycznie ostatni w moim wykonaniu: niezdecydowani


piątek, 8 listopada 2013

Cztery.

Otworzyłam leniwie prawe oko. Zniechęcona drażniącymi promieniami słońca ponownie je zamknęłam, przekręcając się na drugi bok. Nagle w sypialni rozległ się cichy jęk. Wystraszona wytrzeszczyłam zaspane oczy, a przez zbyt gwałtowne ruchy, z wielkim hukiem, wylądowałam na podłodze. Serce waliło mi jak oszalałe, a po chwili usłyszałam niewyraźnie wypowiedziane moje imię. Zwisająca z łóżka twarz mężczyzny z dwudniowym zarostem, wpatrywała się we mnie kurewsko przechalnymi oczami.
-Piegusku, co ty wyprawiasz? -zaśmiał się głośno, a przez moją głowę przemknęła myśl, że nie ważne kim jest, ale ma piękny uśmiech. Spojrzałam na niego tępo marszcząc brwi, a po chwili wróciły do mnie wspomnienia z poprzedniego wieczora. A przynajmniej ich część. Doskonale pamiętałam, jak wtargnął do mojego mieszkania bez żadnego przepraszam, rozsiadł się na kanapie, a Fokus od progu obdarzył go sympatią. Pamiętałam, jak wzrokiem zdzierał ze mnie mokry ręcznik, otworzył wino i zaczął rozmowę. Przypomniało mi się, że ma na imię Bartek i podobno jest światową gwiazdą siatkówki. Pamiętałam, że wino skończyło się o wiele za szybko, a Bartek siłą zaciągnął mnie na darmową popijawę u kumpla. Pamiętałam jeszcze uroczego Aleksa z burzą loków na głowie i... to by było na tyle.
Odkleiłam dłoń od czoła i załapałam, że on ciągle się na mnie gapi, kompletnie zbity z tropu. Speszona, niezdarnie podniosłam się z podłogi i posłałam mu nieśmiały uśmiech.
-Skoczę się odświeżyć -z nerwów zaczęłam się jąkać, co niesamowicie rozśmieszyło mojego gościa. Zgarnęłam kilka czystych ubrań i zamknęłam się w łazience, po czym od razu oparłam się o drzwi, plując sobie w brodę, że nawet we własnym mieszkaniu potrafię zachowywać się tak niezdarnie. Nie miałam zielonego pojęcia, co wydarzyło się w mieszkaniu piętro wyżej. Nie miałam pojęcia, dlaczego obudziłam się tuż obok, summa summarum, nieznanego mi mężczyzny, a przecież nie miałam pewności, że w nocy do niczego między nami nie doszło. Nie chciałam nawet wiedzieć, co pomyślał sobie o mnie Bartosz, a w dodatku nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Boże, jestem taka beznadziejna!
Po szybkim prysznicu, ubraniu czystych ciuszków, związaniu włosów i nałożeniu na twarz makijażu, coby ukryć ogromne wory pod oczami, wyszłam z łazienki,a  do moich nozdrzy dotarł piękny zapach omletów. Podążając za zapachem dotarłam do kuchni, gdzie ujrzałam półnagiego Bartosza, krojącego pomidory. Mruczał pod nosem tylko jemu znaną melodię i nawet nie zauważył, kiedy stanęłam naprzeciwko niego. Moje oczy zamieniły się w pięciozłotówki, kiedy spojrzałam na idealnie wyrzeźbiony tors siatkarza. Nigdy nie przywiązywałam do tego jakiejś szczególnej uwagi, ale obok ciała Bartosza nie można było przejść obojętnie!
-Chciałem przygotować coś bardziej ambitnego, ale niestety jestem słaby w te klocki -wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Znów złapałam się na myśli o tym, jak cudownie się uśmiecha.
-Omlet jest w sam raz -puściłam mu perskie oczko i wstawiłam wodę na kawę. Pomogłam mu dokończyć śniadanie i razem zasiedliśmy do stołu.
-Bardzo wczoraj nabroiłam? -zapytałam nieśmiało odstawiając brudne talerze do zlewu, a Bartosz wybuchnął śmiechem.
-Nie wiem czy to dużo według ciebie, ale po zaledwie pięciu minutach znajomości, wymieniłaś ślinę z Aleksem -zachichotał. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
-Żartujesz, prawda?
-Nie. Ale wiesz co? Chyba poczułeś się zazdrosny -podrapał się po karku, a ja czułam, jak moje poliki oblewa rumieniec. Bartosz wypominał mi ile kieliszków wódki w siebie wlałam, jak trzepotałam rzęsami przed atakującym, jak wtuliłam się w niego zasypiając, a ja z każdą kolejną minutą coraz bardziej modliłam się, aby już sobie poszedł. Chyba to wyczuł, bo po chwili podziękował mi za wspólnie spędzoną noc, cmoknął mój policzek i wyszedł z mieszkania. Odetchnęłam z ulgą, zamykając za nim drzwi.
Kiedy już odpoczęłam po zarwanej nocy i wstydliwym poranku, postanowiłam wybrać się do stadniny. Wychodząc z mieszkania chwyciłam klucze leżące na półeczce przy drzwiach. Przez wieczne nierozgarnięcie zrzuciłam z półeczki także książkę i małą karteczkę. Zaciekawiona podniosłam z podłogi kawałek papieru i, czytając napisane koślawym pismem słowa, uśmiechnęłam się pod nosem.  Numer telefonu Bartosza Kurka z dopiskiem polecam się na przyszłość wywołały u mnie napad głupiego śmiechu. I w takim dobrym nastroju opuściłam mieszkanie, udając się do stadniny.
Kiedy przebierałam się w odpowiedni strój do jazdy, do naszej kanciapy wpadł właściciel, przywołując nas do siebie.
-Słuchajcie, dzisiaj będziemy mieli gości. Proszę, abyście okazali wobec nich trochę sympatii, oprowadzili po terenie, pokazali co i jak, a może nawet namówili na spokojną przejażdżkę. Ostrzegam was tylko, że są naprawdę ogromni -wygłosił z wielkim przejęciem, po czym opuścił pomieszczenie. W odróżnieniu od innych niezbyt przejęłam się tą informacją i bez większego zaangażowania udałam się w kierunku boksu Efi. Przygotowałam ją do jazdy, po czym zdecydowałam się wybrać w teren i choć na chwilę odpocząć od wszystkich wokół.
Samotna przejażdżka bardzo dobrze mi zrobiła. Kiedy wróciłam miałam o wiele więcej siły na znoszenie obecności tych wszystkich ludzi. Na terenie stadniny panowało ogromne poruszenie przed przyjazdem tajemniczych gości. Miałam wrażenie, że tylko mnie to nie ruszyło. Jak gdyby nigdy nic, zabrałam Efi na padok, udając, że nie słyszę, jak ktoś prosi mnie o pomoc. Od jazdy nie odrywało mnie nic, dopóki nie usłyszałam męskich krzyków i jęków. Co rusz obijało mi się o uszy a po co to komu? Miało być wolne! Po co tu przyjechaliśmy? Co to ma do siatkówki?
I dopiero wtedy uniosłam głowę, aby zobaczyć co się dzieje. Z ogromnego autobusu wysiadło kilkudziesięciu potężnych mężczyzn, marudzących gorzej niż kilkuletnie dzieciaki. Z obrzydzeniem patrzyli na konie, czym od razu mnie zniechęcili. Po kilku minutach wpatrywania się w nich, wypatrzyłam dziwnie znajomą posturę i usłyszałam dziwnie znajomy głos. Kurek.

~*~
Taki dziwny ten rozdział.
Nijaki trochę.